trwa inicjalizacja, prosze czekac...mieszkaniedlamlodych.org
Menu rozwijane dostarczyły profilki

sobota, 2 września 2017

Jak to jest z tym grzechem pierworodnym..?

Ostatnio moja młodsza siostra zadała mi pewne pytanie, a mianowicie "Co to jest ten grzech pierworodny?" Ja oczywiście starałam się jej odpowiedzieć na to pytanie jak najprościej i jak najdokładniej. Powiedziałam jej, że jest to coś w rodzaju spadku po pierwszych Rodzicach.

Jak wszyscy doskonale wiemy, że szatan skusił Ewę, żeby zjadła jabłko z drzewa poznania dobra i zła, z którego Bóg zakazał spożywać owoce. Ewa zaś to jabłko podała Adamowi. Bóg się troszkę zezłościł i ich ukarał wypędzając z raju i obarczył ich grzechem wszystkie kolejne ludzkie pokolenia.
Jednak później dał ludziom sakrament chrztu, żeby ochronić ich choć trochę przed zakusami szatana, bo ludzi wciąż kocha.

Co się działo później? Bóg zesłał na ziemię swojego Syna, który umarł na krzyżu, żeby ten grzech i wszystkie przeszłe i przyszłe grzechy odkupić.


Moja siostra nie ogarnęła tego i tak na mnie spojrzała w stylu "o czym Ty do mnie kobieto mówisz".


Ale spoko, nie ona jedna tego nie rozumie.
Chyba każdemu z nas i temu wierzącemu i temu niewierzącemu zdarzyło się pomyśleć, chociaż raz:
dlaczego do jasnej cholery muszę cierpieć z powodu tego, że jakaś baba nie posłuchała, a facet dał się skusić?
Co oni znowu takiego zrobili?

Niby nic strasznego. Bóg przecież mógł wybaczyć ten jeden raz, dać druga szansę.
Może mógł?
A może chciał, żebyśmy byli idealni?

Tak naprawdę nie wiemy co myślał sobie Bóg.
Karając pierwszych rodziców, ukarał wszystkich ludzi.
Ale jednocześnie nas nie zostawił, dał szansę i wciąż podaje nam rękę, w trudnych dla nas sytuacjach.
Możemy się ratować, mamy szansę, nic przecież jeszcze nie jest stracone, drzwi wciąż są otwarte

Wszyscy jesteśmy ze sobą jako tako połączeni.
Dobro, które czynimy przechodzi na innych, ma wpływ na innych ludzi bezpośrednio, ale i pośrednio.
Podobnie ma się sprawa ze złem, tyle, że zło jest bardziej widoczne i robi tak duże spustoszenie w życiu,  że potem często trudno żyć dalej.

Dlatego cierpimy z powodu grzechu pierwszych rodziców.
Bo tak postanowił Bóg, a Jego decyzjom nie można się sprzeciwić.
Jesteśmy Jego dziełem, od Niego zależymy, dzięki Niemu mamy wszystko.
Są na świecie sprawy, na które nie mamy żadnego wpływu i na to właśnie nie mamy wpływu.
W to można tylko albo uwierzyć, albo nie.
Zrozumieć tego nie można.

Aczkolwiek mamy za to wpływ na coś innego.
Na własne życie i przez nasze życie mamy wpływ na życie ludzi żyjących obok  nas.
Mamy szansę wrócić do Raju.

Dlatego czasem, często, zamiast roztrząsać różne rzeczy po co, dlaczego, z jakiego powodu, co powiedział ksiądz Lemański i czy rację ma on czy biskup Hoser...
Zamiast podpisywać, albo sprzeciwiać się deklaracjom wiary takim czy innym, żyjmy zgodnie z zasadami naszej wiary.
Poczytajmy Pismo, pomódlmy się, podajmy komuś rękę, stańmy obok niego w nieszczęściu, posłuchajmy, kiedy chce się wygadać.

Tyle mamy możliwości, żeby naprawić ten pierwszy, "głupi" grzech.

To zależy tylko i wyłącznie od CIEBIE. 
             "Modlitwa nie jest "kołem zapasowym", które można wyciągnąć,
                                                   gdy jesteśmy w kłopotach.
                           To "kierownica" prowadząca nas właściwą drogą
                                               podczas podróży przez życie"...


Żyjemy w świecie nieustannej walki między życiem a śmiercią, prawdą a kłamstwem. Nie można zapominać, że istnieją mroczne moce, które za wszelką cenę pragną nas zniewolić i pozbawić radości z życia. Jednakże wiedzą, że tylko wtedy odniosą nad nami zwycięstwo, gdy uda im się odwieść nas od trudu codziennej modlitwy. Matka Teresa z Kalkuty często mówiła, że modlitwa powinna stać się najważniejszą czynnością dnia, a to dlatego, że otwiera nasze serca na Jezusa, który daje nam Siebie jako Miłość, jako Radość, Prawdę. "Bez modlitwy - mówiła Matka Teresa - nie potrafiłabym pracować nawet przez pół godziny...

sobota, 21 stycznia 2017

Jak tam Twoja wiara?

Twoja wiara katoliku to nie jest kwestię tego czy Bóg jest, bo Ty, ja, zdecydowana większość ludzkości wierzy, jest przekonana co do tego, że Bóg istnieje. Różnie Go nazywają, różnie interpretują, ale wierzą w to, że jest jakiś tam Bóg. Bóg pod różnymi postaciami, różnie nazywany, dał początek wszystkiemu na świecie. To wiara taka czy inna gromadziła ludzi, wiązała w społeczności, tworzyła prawa i obowiązki.
Religie są przeróżne. Na naszych oczach świat zwariował, tak dobrze przeczytałeś zwariował i oto Islam z religii pokoju i miłości przekształcił się i jawi się, jako realne zagrożenie dla cywilizowanego świata. Buddyści skupiają się całkowicie na sobie, na swoim wnętrzu, z niego budując całą resztę świata. Są dla mnie tacy trochę jakby nierealni, nie przystający do rzeczywistości, nie mogą realnie zmienić rzeczywistości, w której żyją, a przecież nikt nie żyje w oderwaniu od świata zewnętrznego.

A my? Katolicy? Czym jest nasza wiara?
My powinniśmy zmieniać świat na lepszy w imię Boga, w którego wierzymy.
I wcale nie chodzi tu o żadne krucjaty, agitację tłumów, nagabywanie znajomych i nieznajomych.
Jeśli wierzysz w Jezusa Chrystusa, masz obowiązek o Nim świadczyć swoim codziennym życiem.
Swoimi słowami, które nie ranią, w których nie ma złości. Swoją radością z każdej chwili. Swoją chęcią dogadania się, porozumienia, przebaczenia.
Uśmiechnij się, powiedz coś miłego, podziękuj Bogu i człowiekowi. Daj szansę komuś, kto Cię może zawiódł. Wybacz temu co Cię skrzywdził. Tak zmieniaj świat na lepszy.
Nie czekaj, że ktoś zrobi coś dobrego, a Ty się może przyłączysz. Ty to zrób..\

Katoliku, Twoja wiara to świadczenie o Bogu, w którego wierzysz, to codzienne przestrzeganie przykazań, to przykład dawany innym, to myślenie i wyobraźnia, przewidywanie zdarzeń, interweniowanie, kiedy wymaga tego sytuacja, to empatia i uwaga skierowana na ludzi obok Ciebie.
I nie patrz na te wszystkie pozory, na hipokryzję, także w samym Kościele, na oskarżenia, ośmieszanie. To wszystko tak naprawdę dla Ciebie się nie liczy, tym zajmie się Bóg. Dla Ciebie ważny jest Jezus Chrystus i Jego przykazania.
 

sobota, 24 grudnia 2016

Nadchodzi król...



Przyjęło się, że początki historii zbawienia określa się zdrobniale: żłóbek, gwiazdka, stajenka, dzieciątko. Trywializujemy to. Tymczasem te święta mają być dla nas czasem dojrzałości - dania świadomej odpowiedzi Bogu, który przychodzi. Przychodzi na świat i prowadzi nas poprzez wszystkie tajemnice, te radosne i te bolesne, chwile szczęścia i zwykłe szare dni. Świat jest trudny - ale ciągle pełen Boga, który promieniuje dla nas wszystkich.
___________________________________________________________________________________
Narodził się Bóg, narodził się Król,
ku Niemu sny i marzenia płyną
 
Już dzisiaj, jak co roku, w gronie najbliższych, tych których kochamy, będziemy łamać się opłatkiem, składać sobie życzenia, z nadzieją, ufnością i optymizmem patrząc w przyszłość, w to wszystko co czeka nas i w te święta, i w nowym 2017 roku.
 
Może dla niektórych święta to przykry obowiązek albo wręcz męcząca monotonia. Właśnie im - ale i każdemu z Was, sobie samemu również - życzę dobrego i owocnego przeżycia tego czasu. Żeby to nie był kolejny długi weekend,  w całości zmarnowany na (choć raz w roku usprawiedliwione) obżarstwo, symbiozę z telewizorem czy komputerem, czy coś równie bezproduktywnego. 
 
Bóg przychodzi do każdego z nas, czy nam się to podoba, czy nie; czy w Niego wierzymy, czy nie. Tylko teraz od nas zależy, co z tym zrobimy. Oczywiście możemy skończyć na zrobieniu z własnego domu, jednym słowem takiej "szopki", poprzez przesadne przygotowania zewnętrzne, stworzenie czegoś bliżej nieokreślonego nazywanego klimatem świąt - jednocześnie będąc zupełnie nieprzygotowanym wewnętrznie (czyli taka wersja pt. opakowanie ładne, a w środku pusto; piękna forma, zero treści). A możemy przygotować w domu to, co konieczne (z umiarem), nie zapominając i przygotowując z równym wysiłkiem siebie samych - swoje serca, to co najważniejsze; wtedy unikniemy właśnie robienia z siebie "szopki", a sama szopka - ta betlejemska - będzie tylko naprawdę radosnym celem, do którego w tych dniach fizycznie, do kościołów, i duchowo, w sercu, będziemy zmierzać; ale nie dlatego, że trzeba, przecież wypada - ale dlatego, że chcemy, że mamy taką potrzebę. 

Im bardziej poznajemy i doświadczamy siebie samych, tym bardziej mamy szansę poznać jak i również doświadczyć Boga. On przychodzi do nas w tych dniach w najbardziej prostej, ufnej a zarazem bezbronnej postaci - takiego małego dziecka, które nie wie, co to zło, które potrafi tylko z uśmiechem wyciągać ręce do człowieka. Zaufanie Mu nie oznacza rozwiązania z dnia na dzień wszystkich problemów naszego życia- ale On sam daje każdemu z nas nadzieję, z której płynie siła i inspiracja do stawiania czoła temu, co trudne, bolesne i czasami bardzo ciężkie. Bóg jest zawsze z nami, nikogo z nas na krok nie odstępuje - i czasami to my sami po prostu w Niego nie wierzymy albo nie chcemy Go zauważyć. Bo my zamiast zaufać, współdziałać z Nim, rozmawiać a czasami i nawet kłócić - wolimy po prostu wszystkie sukcesy przypisać sobie, a na Niego zwalić winę za całe zło wokół nas. To nie tędy droga.

Pozwólmy się Bogu poznać i chciejmy poznać także Jego. Żeby nasza wiara i modlitwa nie była pustym recytowaniem czy oddawaniem czci obrazkom, posążkom czy innym podobiznom - ale jedynemu prawdziwemu Bogu, którego Syn przychodzi na świat, i chce wejść w życie każdego z nas, aby uczynić je i nas samych lepszymi, szczęśliwymi, spełnionymi i pełnymi nadziei. On zna nasze myśli, pragnienia i porywy serc - wystarczy tylko nie zamykać tego przed Nim, nie chcieć za wszelką cenę być panem samego siebie, a zaufać Mu i zapragnąć, aby On nas poprowadził.

                                                                                                 Poprzez ciszy mgłę z dala słychać śpiew,
                                                                                                       Dziś wszystkim z nas Bóg narodzi się.
 _________________________________________________________________________________

Życzę Ci, abyś potrafił Go przyjąć jako Tego, który jest mądrzejszy. Ten, który z jednej strony napełnia sensem - ale i niesamowitą prostotą. Uczący pokory, ostrożności osądów, dostrzegania Jego w drugiej osobie, bezinteresownej miłości, spalania się dla drugiego człowieka. Tego wszystkiego, co tak trudno nam przychodzi - a czyni niesamowicie szczęśliwymi.  
Żeby Bóg, który do nas przychodzi w wigilijną noc, nie tylko narodził się gdzieś tam, obok, w stajence, w bliżej nieokreślonym miejscu - ale w naszym, Waszym sercu. I żeby świadomość Jego narodzenia, Jego miłości do nas coś w nas zmieniła. Choć trochę.
 
 
 

sobota, 10 grudnia 2016

Adwent. Zbudź się!

No, i pojawił się ten długo wyczekiwany post o adwencie. Co prawda jutro mamy już III niedzielę adwentu, ale na prawdę nie miałam czasu ani siły czegoś skleić, dziś też niezbyt dobrze się czuję, ale na mailu już piszecie i pytacie kiedy się pojawi, więc jest. A więc na dzisiaj wybrałam ten fragment z Ewangelii wg św. Mateusza. 
____________________________________________________________________________________

Jezus powiedział do swoich uczniów: Jak było za dni Noego, tak będzie z przyjściem Syna Człowieczego. Albowiem jak w czasie przed potopem jedli i pili, żenili się i za mąż wydawali aż do dnia, kiedy Noe wszedł do arki, i nie spostrzegli się, aż przyszedł potop i pochłonął wszystkich, tak również będzie z przyjściem Syna Człowieczego. Wtedy dwóch będzie w polu: jeden będzie wzięty, drugi zostawiony. Dwie będą mleć na żarnach: jedna będzie wzięta, druga zostawiona. Czuwajcie więc, bo nie wiecie, w którym dniu Pan wasz przyjdzie. A to rozumiejcie: Gdyby gospodarz wiedział, o której porze nocy złodziej ma przyjść, na pewno by czuwał i nie pozwoliłby włamać się do swego domu. Dlatego i wy bądźcie gotowi, bo w chwili, której się nie domyślacie, Syn Człowieczy przyjdzie. (Mt 24,37-44)

To nie jest tak, jak niektórzy uważają, że Kościół kręci się w miejscu, w kółko, że raz do roku mówi się o tym samym. Przecież to monotonne, spłycone...i łatwe. Dobrze, po części te osoby mają rację, bo niektóre słowa i wezwania powtarzają się. Owszem, nawet teksty liturgiczne (niedzielne - co 3 lata). Ale teraz zastanów się...czy - Ty i ja - jesteśmy takim samym Tobą i mną, co byliśmy nawet już nie te 3 lata temu, a na przykład rok temu? Osobiście uważam, że nie. Drogi czytelniku, musisz wiedzieć, że Bóg do tych samych osób ciągle na nowo, a ci ludzie przecież się zmieniają i de facto nie są takimi samymi. Jako ludzie dojrzewamy, zmienia się nasz punkt widzenia na wiele różnych spraw, czy to na politykę, na wiarę, czy na Kościół, a nawet społeczeństwo. Czy stoisz w miejscu? Nie, prawda? Jesteś dynamiczny, idziesz do przodu. A Bóg się z tego cieszy i swoją łaską chce uświęcić ten nasz dynamizm i nadać mu właściwy kierunek.

Pamiętam jak miałam te 7 - 8 lat i chodziłam na roraty dla dzieci. Pamiętam, że ksiądz zawsze mówił o postanowieniach, jakie my dzieci mieliśmy podejmować, właśnie na czas adwentu.  Ojj...z tymi postanowieniami bywało różnie - choć pomysł zdecydowanie dobry, bo to mobilizuję jak dzieci mogą zobaczyć, że mogą coś sami zmienić. Potem zaczęłam dorastać...no i co? Jak zwykle okazało się, że wcale tak kolorowo i prosto NIE jest, i najczęściej go zakładamy dużo zmian, a udaje się tylko jedna, albo nawet jedna się nie uda. Dlatego też, zdecydowałam, że w tym roku na Adwent nie mam żadnych postanowień. Bo nawet nie mam pojęcia na czym mam się skupi, za dużo mijeszych i większych was. Moim jedynym postanowieniem, jest starać się aby każdy nowy dzień był lepszy od poprzedniego.

Powtórzę to po raz kolejny, ponieważ już o tym kiedyś wspominałam. My ludzie mamy tę skłonność, że bardzo często wolimy iść na łatwiznę. Niby z jednej strony to wierzymy w Tego Boga -paciorek, Msza święta, nie kradniemy i nie zabijamy...i tak dalej - no ale z drugiej strony to na rękę jest nam perspektywa, że On jest daleko..tam w Niebie i stamtąd sobie patrzy na nas swoim Bożym okiem. Jest odpowiedni dystans, aby przypadkiem nie za blisko. Jest fajnie - thanks God, świetnie że jesteś [tylko nie za blisko]! Albo jest mniej fajnie, albo wręcz beznadziejnie - Jaaa, Boże, to wszytsko Twoja wina, gdzie Ty byłeś? [czemu tak daleko] Konsekwencja? Brak. W sumie nic dziwnego - bynajmniej tak to nie wygląda. 

Bóg z jednej strony jest cały czas przy nas, nawet jeśli Go nie widzisz, czy nie czujesz jego obecności, On jest. Towarzyszy i wspiera nas, troszczy się każdego człowieka z osobna i jednocześnie. Aczkolwiek pragnie, aby jakaś inicjatywa wyszła też od Ciebie. Wiecie kiedyś jak powiedziałam to pewnej osobie, to bardzo fajną odpowiedź zwrotną otrzymałam. Jemu to do niczego nie jest potrzebne. Nie stanie się mniejszy/gorszy przez to, że jeden człowiek czy cały świat Go nagle, za przeproszeniem, oleje.  Mimo to, chciałby, abyśmy jednak z Nim współpracowali.  Możemy wybrać inną opcje 100 razy prostszą - możesz życie przespać - ale nie o to raczej każdemu z Nas chodzi. Jeśli dotąd spałeś, stary, pobudka!

 Niektórzy bardzo szybko się do Niego plecami odwracają - No jak to... Obiecywałeś, Boże, że mi pomożesz, a tu na studiach/w szkole zasuwać trzeba, pracować później, w domu czasami problemy... Tak. Tylko że konia z rzędem temu, który mi pokaże, gdzie Bóg obiecał komukolwiek, że te problemy znikną? Nie obiecał, bo  nie w tym rzecz. Bóg chce, żebyś z Jego pomocą poradził sobie sam - uwierz mi, da się. Musisz tylko chcieć. Nasuwa mi się w tym momencie taki obrazek wędki i ryby - człowiek najchętniej chciałby dostać tę rybkę od razu, ale nie ma tak łatwo,  Bóg chce nam dać wędkę, żebyś rybkę sam zdobył. On będzie przy Tobie i będzie Ciebie umacniał, wskazywał drogę, podpowiadał - ale to Ty masz tego dokonać sam. I to wcale, nie dlatego, że Jemu się nie chce, czy On nie może - tylko żebyś potrafił przezwyciężyć swoje lenistwo.

Tak, ja dobrze wiem, że niektórym łatwiej jest ponarzekać, pomarudzić i przespać swoje życie. Owszem, mogą, nikt im nie zabroni - Bóg nie zmusi, żeby z siebie coś wykrzesać, zrobić coś z tym życiem. Czasami postępują ewidentnie bez żadnego zamiaru zmiany czegokolwiek - czasami tylko, dzień po dniu, odwlekają jakiekolwiek konkretne decyzje, zmiany i posunięcia. Czyli - są na najlepszej drodze, żeby znaleźć się w grupie tych, którzy będą pozostawieni w dniu przyjścia Pana. Bóg nie wskazuje, nie wkłada w usta ewangelisty żadnego konkretnego kryterium - czym się będzie kierował w tym momencie. Trzeba to sobie dopowiedzieć - i przecież nietrudno. Czy ze spania, poza błogim stanem i faktem świadomości przelatywania czasu przez ręce, coś dobrego wynika? Niewiele.

Adwent to całe nasze życie - tak, z pewnością. Rodzimy się i idziemy przez świat, oczekując dnia powtórnego spotkania ze Stwórcą. Ten  przewidywalny co roku czas w kalendarzu liturgicznym to tylko takie dyskretne przypomnienie dla każdego, kto czasami o obowiązku gotowości zapomina. Warto, szczególnie na początku, uświadomić sobie to i dobrze ten niespełna miesiąc wykorzystać. Żeby tej gotowości, której motyw będzie zdecydowanie na pierwszym planie, wystarczyło nie tylko do nocy Narodzenia Pana albo do nowego roku, ale na cały następny rok. A najlepiej - to już na zawsze.

I takie pytanie do Was - a żebyście się nie nudzili i  mieli nad  czym się zastanawiać. Mój Drogi/ Moja Droga, na co czekasz teraz w życiu? Jeśli wiesz - dobrze, zadaj sobie w takim razie pytanie czy jest to coś, na co czekać warto. Jeśli nie wiesz - to teraz jest najlepszy czas, by poszukać odpowiedzi. Gdzie? W świetle Bożej miłości. 


niedziela, 20 listopada 2016

Uroczystość Chrystusa Króla Wszechświata...

   Odpowiedział Jezus: - Królestwo moje nie jest z tego świata. Gdyby królestwo moje było z tego świata, słudzy moi walczyliby, abym nie był wydany Żydom. Teraz zaś królestwo moje nie jest stąd
  (J 18, 36)

Dzisiaj jest niedziela 20 listopada 2016 r. czyli Kościół obchodzi Uroczystość Jezusa Chrystusa Króla Wszechświata. Tego, który zwyciężył. Nie tego, którego niektórzy wspominają tylko wtedy, gdy kampania wyborcza, gdy trzeba wkupić się w łaski kogoś o konkretnych poglądach i gdy trzeba pozować dobrego Polaka - katolika. Tego, który był opluwany, krzyżowany, biczowany, umęczony i złożony w grobie. Ale też Tego, dla którego to się tak nie skończyło. Przecież zmartwychwstał, tym samy zwyciężając śmierć i tych wszystkich/to wszystko, co taki los Mu zgotowało. Parafrazując - Jego było na wierzchu. Tyle, że nie chodziło o jakieś  kłótnie czy spory w sprawach banalnych - a o kwestię fundamentalną. O to, co ze mną i z Tobą stanie się, gdy skończy się nasz czas na ziemi. Również dzisiaj wielu KSMowiczów złoży swoje przyrzeczenie i staną się pełnoprawnymi członkami Stowarzyszenia. :)

Może niektórych zdziwi to co teraz napiszę - ale, jakoś  nigdy nie przemawiał do mnie obraz Jezusa z koroną. Naprawdę. Pytasz dlaczego? Bo to jest takie, jakby to ująć...takie nasze, no takie ludzkie. Przełożenie, przetłumaczenie sobie majestatu Boga z Jego na nasze. Aczkolwiek  nie o to chodzi i nie o takie królowanie chodzi. Nie chodzi Bogu o to, aby Jezus - czy On sam (w końcu jest Bogiem Ojcem, zgadza się?) - zostali intronizowani, a zatem w formie ceremonii wyniesieni do godności królewskiej. Nie uwierzę, żeby Bogu na tym zależało. Jakby to wam zobrazować...hmm...no to jest tak jak z rolą Chrystusa jako człowieka nie było dokonanie rewolucji i obrócenie wszystkiego o 360 stopni i przywrócenia  królestwa Izraela, na którego czele by stanął (np. jako król taki właśnie) - tak samo dzisiaj, teraz nie zależy Bogu na tym, żeby formalnie i z prawnego punktu widzenia tworzyć paradoksy w stylu... republiki (jaką jest nasza RP) z prezydentem... i koronowanym królem Polski w osobie Jezusa. To taka plątanina z pomieszaniem, choćby na gruncie prawa. 

Władza Jezusa, Jego królewskość (o ile w ogóle jest takie słowo? ale ten fakt akurat jest najmniej ważny) a więc ta "królewskość" nie pochodzi z naszego świata, nie jest z czyjegokolwiek ludzkiego nadania. Bo...to nie jest tak, że możemy Bogu sprawić przyjemność i obwołać Go królem, a On powinien się z tego cieszyć. Ponieważ Bóg jest ponad wszystko to, co ludzkie. Jego władza nad światem, nad ludzkością istnieje niezależnie od tego, czy ktokolwiek ją uznaje i Mu ją przyznaje, czy też nie. Nie można obwołać królem kogoś, kto tym królem i tak jest. Dlatego tym bardziej więc nie potrafię zrozumieć inicjatywy wspomniane i nagłaśnianej przez osoby mających  się wierzącymi katolikami - taka  postawa świadczy o pomieszaniu pojęć i nie rozumieniu, na czym tak naprawdę polega władza Boga, w którą rzekomo wierzą.

Nie jest sztuką, jak to sformułował o.Grzegorz Kramer  "postawić figurę, namalować obraz i ogłosić Chrystusa, Królem". Pamiętasz może  obrazek starotestamentalny, gdy  Izraelici postawili sobie też figurkę? Tyle że nie z kamienia - a ze złota, i nie Jezusa - a cielca. Jak się skończyło? Wszyscy pamiętamy i chyba nie muszę przypominać? Nie o figurki, nie o koronowanie chodzi. Zupełnie nie tędy droga.

Kochani. Prawdzie królowanie Jezusa jest wewnątrz czyli w sercu. Bo tylko ono ma jakieś znaczenie dla Boga i tylko ono powinno mieć znaczenie dla mnie czy dla Ciebie. Również,  jeśli Jezus będzie prawdziwym - nie takim tylko z obrazka i z deklaracji - królem w sercach ludzkich, to nie będzie potrzeby inicjatyw w stylu powracających raz po raz prób formalnego koronowania Go na króla Polski.  Zrozumieć musimy, że Jemu nie o formalną władzę chodzi - lecz o to, aby człowiek, deklarując wiarę w Niego i poddanie się Jego nauce, faktycznie tak postępował i nimi żył. To jest prawdziwe królowanie Boga i Jezusa - nienamacalne. Pewnie, sprawdzalne choćby na zasadzie tego, co się w kraju dzieje - jakie ludzie decyzje podejmują, jak rządzą ludzie u władzy, co się w mediach promuje, o czym jest głośno, a co jest przemilczane regularnie jako niewygodne i krępujące, czy naukę Boga i Kościoła odnosi się do całokształtu życia czy tylko do kącika życia ludzkiego pt. msza niedzielna i czasem od święta.

Może i, mierząc tymi kryteriami, okazuje się, że to Jezusowe królowanie nie wygląda dobrze, a prawdę mówiąc - prawie wcale nie wygląda. No okey, i co z tego? Czy to znaczy, że trzeba stanąć na rzęsach, aby formalnie obwołać Go królem, dopiąć celu, podeprzeć się dumnie pod boki i stwierdzić No, udało się, nie? Żebyś wiedział, że nie, bo to samo w sobie nie zmieni aboslutnie nic. Zmienić możemy tylko my sami - to, jak żyjemy, co wybieramy, co sobą prezentujemy, jakie zajmujemy w różnych sprawach stanowiska. Królestwo Boże jest w nas, królowanie Jezusa zaś może tylko w ten sam sposób faktycznie nastąpić - poprzez nasze postępowanie, nasze świadectwo, nasze odwołanie do wiary i do Boga.

Haloo? Uwaga, czy słyszeliśmy teskt o zmartwychwstaniu czy innym równie tryumfalnym momencie z życia Jezusa? Bynajmniej. W tekście z Ewangelii św. Łukasza 23,35-43 mowa o... no właśnie o czym? mowa o krzyżowaniu, męce i dialogu z Dyzmą vel Dobrym Łotrem, można w sumie by powiedzieć, że  pierwszym i jedynym człowiekiem nie dość, że kanonizowanym za życia, to jeszcze przez samego Zbawiciela. Jezus to król, tylko, ze On nie znalazł się na świecie, żeby ze swojego życia zrobić wielkie show, jeszcze w między czasie uleczyć niektórych, powiedzieć kilka wzniosłych słów, po czym w kluczowym momencie uniknąć strasznego losu i zwyciężyć. Owszem,  namawiali Go do tego i to nie  - ile razy pod krzyżem padło Zejdź z krzyża... Tylko że On tego nie zrobił. Dlaczego nie chciał ratować siebie?  Bo zdawał sobie sprawę z tego, że musi wytrzymać, bo Jego zadanie nie jest zbawić siebie od cierpienia, a nas ludzi od potępienia.

Jakby powiedzieć niektórym w twarz, że my sami są takimi łotrami - to by się na pewno świętym gniewem unieśli i oburzyli - Jak to...że niby Ja? Jak ty śmiesz tak twierdzić!!!???  Po czym by nas zasypali zupełnie bezsensownym monologiem, który miałby na celu im samym bardziej niż słuchaczom udowodnić, że są naprawdę cnotliwymi i dobrymi katolikami, a takie sformułowanie to nic innego, jak bezczelne i okrutne oszczerstwo, za które autor z pewnością smażyć się będzie w czeluściach piekielnych. Aha. Mało to było takich, których Jezus zbijał z pantałyku, kiedy mniej lub bardziej wyraźnie dawał im do zrozumienia, że nie są tak wspaniali, jak im samym się wydawało? A takiemu Zacheuszowi czy celnikowi, a także właśnie Dyzmie dał szansę - ostatniemu wręcz wprost, wobec jego postawy w tej konkretnej sytuacji, obiecał niebo. Płynie z tego piękna nauka - nawet człowiek u kresu tej swojej ziemskiej drogi, jaka by ona nie była, ma szansę, aby zwrócić się do Boga, który nigdy nikogo nie odtrącił. Tak jak Dyzma. To by się zamykamy na Boga i sami siebie dyskredytujemy. To jest nasz problem, nasza słabość, a nie Boga.

Jezus króluje w nas już, od momentu narodzenia i chrztu. On jest i pragnie nas prowadzić. Dał nadzieję, która zawieźć nie może - On zwyciężył, cała reszta  w tym momencie nie ma znaczenia, nic nam nie grozi. O ile uwierzymy Mu i postaramy się na Jego łaskę odpowiedzieć, swoje życie uczynić polem dla Jego królowania. Jeśli to spartaczymy - to sami z siebie, na własne życzenie, i tylko do siebie możemy mieć o to pretensje. Krzyż stał się z narzędzia zbrodni symbolem śmierci i zmartwychwstania, niezawodnej nadziei. Nadziei i dowodu na to, że Jezus jest jedynym i prawdziwym królem. Tak naprawdę - nie po ludzku. 

Paulina



środa, 16 listopada 2016

Działaj z głową...

Wielkie tłumy szły z Jezusem. On zwrócił się i rzekł do nich: Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto siebie samego, nie może być moim uczniem. Kto nie nosi swego krzyża, a idzie za Mną, ten nie może być moim uczniem. Bo któż z was, chcąc zbudować wieżę, nie usiądzie wpierw i nie oblicza wydatków, czy ma na wykończenie? Inaczej, gdyby założył fundament, a nie zdołałby wykończyć, wszyscy, patrząc na to, zaczęliby drwić z niego: Ten człowiek zaczął budować, a nie zdołał wykończyć. Albo który król, mając wyruszyć, aby stoczyć bitwę z drugim królem, nie usiądzie wpierw i nie rozważy, czy w dziesięć tysięcy ludzi może stawić czoło temu, który z dwudziestoma tysiącami nadciąga przeciw niemu? Jeśli nie, wyprawia poselstwo, gdy tamten jest jeszcze daleko, i prosi o warunki pokoju. Tak więc nikt z was, kto nie wyrzeka się wszystkiego, co posiada, nie może być moim uczniem. (Łk 14,25-33)


Pytanie do tego fragmentu, czy Jezus karzę na nienawidzić naszych na przykład rodziców? Czy takie jest przesłanie tego tekstu? Oczywiste i jasne jak słońce, że NIE. Bo w tym wszystkim jest tzw. drugie dno. Nauka Jezusa to nie jest nienawiść, co najwyżej współczucie, wskazywanie właściwej drogi. 

Ty, ja - czyli człowiek. My przecież nie mamy między uszami nie mamy takiego magicznego sznureczka, który nam te uszy utrzymuje we właściwym miejscu. Nie. My mamy w naszej główce, między właśnie tymi uszkami - tam się znajduje mózg, a przede wszystkim rozum. Przecież nie został stworzony tylko po to, aby sobie był, tak dla picu. Ale po to, żebyś TY człowieku z niego korzystał, ale z głową oczywiście. 

To, co od Boga dostajemy, to coś nazywamy darami, które mają współistnieć z naszą osobowością. Są po to aby nam pomagać, a nie utrudniać. Prostota serca, pokora, dobroć..i można by tak wymieniać w nieskończoność - są to cechy, jakie powinny charakteryzować człowieka, człowieka stworzonego na obraz Pana Boga. ne w żaden sposób nie oznaczają, iż człowiek nie powinien używać swojego rozumu we właściwych celach. Aby swoje życiowe cele osiągać, a zarazem unikać popełniania błędów, które mogą zaważyć na moim dalszym życiu, wpłynąć na nie w jakiś sposób wyjątkowo np. bolesny czy tragiczny. 

 Teraz wszyscy sobie wyobrażamy. Mamy sobie takiego Boba budowniczego...no dobra po prostu budowniczego. Okey, a więc co teraz z tym budowniczym? No ten nasz budowniczy ma coś wybudować. Załóżmy, że pieniądze na fundamenty i projekt tego co ma wybudować - posiada. Więc nad czym się tu zastanawiać? Wynająć ludzi, wykonawców i można lać fundamenty. Eee....zwolnij troszku, ale co z pieniędzmi na dalszą pracę?? Dooobra, spokojnie, znajdą się - przecież to jeszcze tyle czasu, luz. No dobra no,  ale czy na pewno? Bóg mówi - nie! Dlaczego? A no dlatego, ze nie wolno patrzeć tylko i wyłącznie na to co jest teraz, tutaj, w tym właśnie momencie. Zrozumieliśmy aluzje? Zakładam, że tak ;)

Życie człowieka, ale wiecie takiego z wiarą to życie do przodu. To życie, które dąży do danego celu - jakiego? oczywiście....wiecznego zbawienia. A do niego to trochę daleka droga - więc i dość daleko myślami wybiegamy w przód. Tak samo jest i w tym budowaniu. Wystarczy rozejrzeć się dookoła i można zauważyć stojące i straszące betonowe albo żelazne szkielety ludzkich marzeń, aspiracji i planów, osób, które chyba zbyt bardzo przeliczyły się z swoimi możliwościami finansowymi. 

Bóg dał nam rozum. Podarował nam go w jakimś celu, no przecież nie przypadkiem. Ponieważ Bóg nigdy się nie myli. Jego poczynania zawsze są przemyślane w 100%. No więc, po to żebyśmy z niego jak najczęściej i jak najlepiej korzystali. Rozumu nie da się zużyć, ale można go całkowicie bezsensownie nie wykorzystać, a co za tym idzie? Zmarnować. Każdy z nas  ma w sobie taką pewną twórczość, jaki powinien zrealizować.

Boża iskra rozpala w nas ten zapał, dążenie do pozostawania czegoś po sobie. I nie ma w tym nic złego. A nawet wręcz przeciwnie. Nie powinniśmy sobie pozwalać na lenistwo i zwykłe obserwowanie życia. Czas ucieka, bardzo szybko. Wieczność czeka ludzi, którzy biorą los w swoje ręce, twórczo wykorzystują czas, inspirują, budują. Zrozum mój drogi Czytelniku, nie stać mnie, Ciebie i wszystkich innych,  aby życie przespać, aby przeleciało nam - ot tak - przez palce.

 Zatem - do pracy! Nie bój się budować i tworzyć - ale równocześnie pamiętaj, że choć Bóg nie raz i nie dwa  czynił cuda, to jednak nie należy Go wystawiać na próbę założeniami w stylu Boże, wiesz że to dobre, jeśli chcesz to możesz mi zesłać z nieba górę pieniędzy... Pewnie, On może uczynić.  Ale zastanów się może On chce, abyś się wysilił, i po prostu przemyślał skalę swoich planów, policzył koszty i wykalkulował to wszystko jeszcze raz? Bo jak się za coś bierzesz - to tak porządnie, wcześniej przemyślawszy wszystko.

A wracając do tej nienawiści rodziny - o co chodzi? Bo tak właściwie, to jeszcze tego się nie dowiedzieliśmy. A więc tu nie chodzi o żadną nienawiść - aczkolwiek o umiejętność dystansu. Takiej właściwej hierarchii: najpierw musi być Bóg - dalej tam cała reszta: rodzina, miłość, marzenia i plany...i tak dalej... Boga nie musimy kalkulować - ale co do pozostałych, to raczej powinno się. Żeby nie brać się za coś, co z pozoru wydaje się dla mnie, a jednak nie jestem przekonany, brakuje mi zaparcia i chęci realizacji tego. Żeby nie zranić w ten sposób siebie i innych. Oczywiście, wszystkie te kwestie - rodzina, miłość, marzenia - są wykonalne, pewnie - ale wymagają Bożej siły, aby podołać.

Bóg jest najważniejszy, wieczny, i relacja na linii Bóg - ja musi być priorytetem, takim wiesz pewnikiem, punktem odniesienia. Cała reszta jest zmienna, przemija - zresztą jak wszystko, co ludzkie. I ta różnica musi być wyraźnie wskazana. Czemu tak ostre słowa, mowa aż o nienawiści? A no może stąd, że tak ciężko do nas cokolwiek dociera... Takie celowe Jezusowe przejaskrawienie...