Właściwie to moja historia jest zupełnie zwyczajna, zapewne bardzo podobna do historii dziesiątek, setek innych ludzi na świecie...
Urodziłam się w nie bardzo religijnej rodzinie. Chrzest oczywiście miałam ( no bo, przecież tak trzeba), a w Wielką Sobotę chodziłam święcić jajka. Do Kościoła w niedziele nie chodziłam, z wyjątkiem roku, w którym miałam mieć Pierwszą Komunię Św.
Jednak w drugiej klasie gimnazjum coś się zmieniło. Zaczęły się przygotowania do bierzmowania, więc chcąc czy nie chcąc musiałam chodzić do Kościoła, ponieważ musiałam zbierać podpisy do indeksu. Ale to i tak chodziłam z przymusu rodziców. Ale we wrześniu przyszedł do nas nowy Ksiądz Katecheta ks. M..., oczywiście młody, świerzaczek, trzy miesiące wcześniej przyjął święcenia kapłańskie. Prowadził lekcje w taki sposób, że musiałeś się zastanowić nad tym, kim jest Bóg i czy w ogóle istnieje. On, zapewne nieświadomie zaraził mnie w jakiś sposób teologią. Zaczęłam się zastanawiać, poszerzać swoją wiedzę. A przede wszystkim zaczęłam chodzić do Kościoła nie z przymusu, a z wewnętrznej potrzeby. Potrzebny jest jakiś drogowskaz w życiu. W moim przypadku był to właśnie Ks. M.... i jestem w sumie mu za to ogromnie wdzięczna, gdyż wcześniej wyraźnie czułam, że czegoś mi tutaj brakuję, jakaś taka dziwna pustka. A teraz czuję się świetnie, wiara mnie uszczęśliwia i w momencie, gdy byłam prawie na samym dnie, kiedy chorowałam na depresje, to właśnie wiara przytrzymała mnie na powierzchni.
Bóg nigdy nie próżnuje i jeśli chce nam dać łaskę wiary to przyjdzie do nas pod postacią jakiegoś człowieka, który pomoże nam trafić na tę właściwą drogę, bo Bóg jest miłosierny, nas kocha i o nas pamięta. Tylko my na nieszczęście nie zawsze go zauważamy. Bo albo zaślepia nas dzisiejszy pośpiech i gonitwa za pięniędzmi, albo najzwyczajniej nie chcemy Go zauważyć. To jest smutne, powinniśmy postarać się tym niedowiarkom pokazać jaką niesamowitą wartością jest wiara.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Każdy komentarz motywuje do dalszej pracy. Pamiętaj ;)