1 listopada wspomina się i świętuje (masło maślane) wszystkich
świętych. Czyli tych, którzy we współpracy z Bogiem przeżyli swoje
życie. Tych, których życie po ludzku się skończyło, a jednak, które ma
swój ciąg dalszy. Swoją lepszą część, która trwa nadal. I nigdy się nie
skończy. Jak takie punkty na osi czasu, dążącej ku nieskończoności. Mają
swój punkt powstania, moment narodzin, ale się nie kończą.
Uwielbiam dziejszą uroczystość Wszystkich Świętych. Jej piękno przejawia się w tym, że mówią do nas ci, których najczęściej
nie mamy czasu/okazji/ochoty posłuchać kiedy indziej; ci, którzy już
odeszli, żyli i chodzili po tym świecie setki i tysiące lat przed nami, a
może całkiem niedawno (mama, babcia, ciocia); ci, którzy kochali nas
bardzo blisko i bez których świata kiedyś nie widzieliśmy - a jednak nie
ma ich tutaj i po prostu uczymy się z tym żyć (ja od ponad dwóch lat nie
pogodziłem się ze śmiercią Mamy, pomimo że jej nie było w moim życiu, mimo to mi jej brakuje); ci, których tak często w życiu nie
mieliśmy ochoty słuchać, a tak naprawdę życzyli nam jak
najlepiej.
Życie toczy dalej. Zmienia się, ale się nie kończy, jak mówi jedna
z prefacji na msze właśnie za zmarłych. Nie wiemy, jak to jest, nie wiemy, jak
to wygląda. Za pewnie się dowiemy....w swoim czasie. Kościół pozostawia to jako tajemnicę.
Tajemnicę świętych obcowania. Świętych, którzy duchowo są tutaj z nami,
ale tak naprawdę są już tam, z Bogiem. Nie tak
jak my, którzy mamy swoje problemy, grzechy, brudy, upadki - ale w Bogu
tak naprawdę, na maxa, do końca.
Wyjątkowość tego dnia to także to, że... milkną księża. Tak właśnie. To
jest taki wyjątkowy dzień - chyba jedyny, pomijając Niedziele Palmową - kiedy homilii nie ma praktycznie wcale, co najwyżej jakieś kilka słów
do refleksji. Jest pięknie, bo jest prosto, bez zbędnych ozdobników i frazesów - z
wyjątkiem może oklepanego do już chyba niemożliwości "śpieszmy się kochać ludzi,
tak szybko odchodzą" ks. Jana Twardowskiego.
I choć ten dzień dla wielu, siłą rzeczy, jest dość trudny, bo wspominamy -
niektórzy pradziadków, niektórzy dziadków, ale wielu z nas też rodziców,
rodzeństwo, ciotki, wujów, niektórzy przeżywają dramat tego, że kiedyś
pochowali i w tych dniach stają nad grobem czy to współmałżonka, czy
nawet dziecka. Ale wbrew pozorom to jest piękny czas. Bo zobacz... głęboko wierzymy, że nie tyle co
pamiętamy o nich jako tych, którzy sobie wiernie żyli i zmarli - ale jako
tych cichych i często anonimowych świętych z naszych podwórek, z naszych
rodzin. Coś wam powiem,
nie wiem, dlaczego, ale ja zawsze, kiedy wchodzę na cmentarz, nie czuję
strachu czy lęku...wręcz ogarnia mnie taki niesamowity, błogi spokój. Spokój, jakby ci
wszyscy, których doczesne szczątki kiedyś zostały tam złożone, byli
takim niemym, ale bardzo mocnym potwierdzeniem słów: To wszystko ma sens. To wszystko, w co wierzysz, to prawda, a my jesteśmy tego najlepszym dowodem.
Idziemy na te groby, bo wierzymy i chcemy dać świadectwo
nieśmiertelności tych, których one wspominają - a którzy mieszczą się w
tej niezliczonej rzeszy Wszystkich Świętych. Nie anonimowych -
wszystkich, bo nikt, w tym także Kościół, w żadnej mierze...no powiedzmy szczerze, nie jest w
stanie ich indywidualnie oznaczyć i wymienić. I tak pozostają we
wdzięcznej naszej pamięci: kiedyś ich dzieci, potem dzieci tych dzieci,
prawnuków, i tak aż do nas. Szukamy ich bliskości w miejscu, które
najbardziej symbolizuje ich zakończone i wspominane życie na ziemi - dlatego, że
nam tej bliskości brakuje, bo do nich tęsknimy tak, jak tęsknimy za
świętością, której oni są dla nas przykładem, której nas uczyli i do
której nam drogę wskazują. Chociaż - przecież w to wierzymy - ich już
dawno między nami nie ma, dusze uleciały do Boga i radują się Jego
nieprzemijającą obecnością.
Bywa, że łza się w oku zakręci, za tą
czy tamtą osobą, na wspomnienie wspólnych chwil, ale to przecież zupełnie
normalne, jesteśmy tylko ludźmi, i mamy uczucia, emocje. Tym większe przed nami zadanie. Uwierzyć w to obcowanie
świętych. Uwierzyć i świętować to, ale tak naprawdę. Niech ten dzisiejszy
dzień, ani Dzień Zaduszny, nie będą smutnym rozpamiętywaniem tych,
którzy kiedyś byli, a teraz już ich nie ma, odeszli - ale radosnym wspomnieniem
tego, co było w nich dobre, radosne i piękne, za co ich kochaliśmy, za
co nam ich tak bardzo brakuje. I też takim radosnym oczekiwaniem. Na
spotkanie w wieczności. My ze sobą, my między sobą, my z nimi - ale
przede wszystkim: my z Bogiem. Wtedy już święci tak, jak On tego
pragnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Każdy komentarz motywuje do dalszej pracy. Pamiętaj ;)