trwa inicjalizacja, prosze czekac...mieszkaniedlamlodych.org
Menu rozwijane dostarczyły profilki

sobota, 24 grudnia 2016

Nadchodzi król...



Przyjęło się, że początki historii zbawienia określa się zdrobniale: żłóbek, gwiazdka, stajenka, dzieciątko. Trywializujemy to. Tymczasem te święta mają być dla nas czasem dojrzałości - dania świadomej odpowiedzi Bogu, który przychodzi. Przychodzi na świat i prowadzi nas poprzez wszystkie tajemnice, te radosne i te bolesne, chwile szczęścia i zwykłe szare dni. Świat jest trudny - ale ciągle pełen Boga, który promieniuje dla nas wszystkich.
___________________________________________________________________________________
Narodził się Bóg, narodził się Król,
ku Niemu sny i marzenia płyną
 
Już dzisiaj, jak co roku, w gronie najbliższych, tych których kochamy, będziemy łamać się opłatkiem, składać sobie życzenia, z nadzieją, ufnością i optymizmem patrząc w przyszłość, w to wszystko co czeka nas i w te święta, i w nowym 2017 roku.
 
Może dla niektórych święta to przykry obowiązek albo wręcz męcząca monotonia. Właśnie im - ale i każdemu z Was, sobie samemu również - życzę dobrego i owocnego przeżycia tego czasu. Żeby to nie był kolejny długi weekend,  w całości zmarnowany na (choć raz w roku usprawiedliwione) obżarstwo, symbiozę z telewizorem czy komputerem, czy coś równie bezproduktywnego. 
 
Bóg przychodzi do każdego z nas, czy nam się to podoba, czy nie; czy w Niego wierzymy, czy nie. Tylko teraz od nas zależy, co z tym zrobimy. Oczywiście możemy skończyć na zrobieniu z własnego domu, jednym słowem takiej "szopki", poprzez przesadne przygotowania zewnętrzne, stworzenie czegoś bliżej nieokreślonego nazywanego klimatem świąt - jednocześnie będąc zupełnie nieprzygotowanym wewnętrznie (czyli taka wersja pt. opakowanie ładne, a w środku pusto; piękna forma, zero treści). A możemy przygotować w domu to, co konieczne (z umiarem), nie zapominając i przygotowując z równym wysiłkiem siebie samych - swoje serca, to co najważniejsze; wtedy unikniemy właśnie robienia z siebie "szopki", a sama szopka - ta betlejemska - będzie tylko naprawdę radosnym celem, do którego w tych dniach fizycznie, do kościołów, i duchowo, w sercu, będziemy zmierzać; ale nie dlatego, że trzeba, przecież wypada - ale dlatego, że chcemy, że mamy taką potrzebę. 

Im bardziej poznajemy i doświadczamy siebie samych, tym bardziej mamy szansę poznać jak i również doświadczyć Boga. On przychodzi do nas w tych dniach w najbardziej prostej, ufnej a zarazem bezbronnej postaci - takiego małego dziecka, które nie wie, co to zło, które potrafi tylko z uśmiechem wyciągać ręce do człowieka. Zaufanie Mu nie oznacza rozwiązania z dnia na dzień wszystkich problemów naszego życia- ale On sam daje każdemu z nas nadzieję, z której płynie siła i inspiracja do stawiania czoła temu, co trudne, bolesne i czasami bardzo ciężkie. Bóg jest zawsze z nami, nikogo z nas na krok nie odstępuje - i czasami to my sami po prostu w Niego nie wierzymy albo nie chcemy Go zauważyć. Bo my zamiast zaufać, współdziałać z Nim, rozmawiać a czasami i nawet kłócić - wolimy po prostu wszystkie sukcesy przypisać sobie, a na Niego zwalić winę za całe zło wokół nas. To nie tędy droga.

Pozwólmy się Bogu poznać i chciejmy poznać także Jego. Żeby nasza wiara i modlitwa nie była pustym recytowaniem czy oddawaniem czci obrazkom, posążkom czy innym podobiznom - ale jedynemu prawdziwemu Bogu, którego Syn przychodzi na świat, i chce wejść w życie każdego z nas, aby uczynić je i nas samych lepszymi, szczęśliwymi, spełnionymi i pełnymi nadziei. On zna nasze myśli, pragnienia i porywy serc - wystarczy tylko nie zamykać tego przed Nim, nie chcieć za wszelką cenę być panem samego siebie, a zaufać Mu i zapragnąć, aby On nas poprowadził.

                                                                                                 Poprzez ciszy mgłę z dala słychać śpiew,
                                                                                                       Dziś wszystkim z nas Bóg narodzi się.
 _________________________________________________________________________________

Życzę Ci, abyś potrafił Go przyjąć jako Tego, który jest mądrzejszy. Ten, który z jednej strony napełnia sensem - ale i niesamowitą prostotą. Uczący pokory, ostrożności osądów, dostrzegania Jego w drugiej osobie, bezinteresownej miłości, spalania się dla drugiego człowieka. Tego wszystkiego, co tak trudno nam przychodzi - a czyni niesamowicie szczęśliwymi.  
Żeby Bóg, który do nas przychodzi w wigilijną noc, nie tylko narodził się gdzieś tam, obok, w stajence, w bliżej nieokreślonym miejscu - ale w naszym, Waszym sercu. I żeby świadomość Jego narodzenia, Jego miłości do nas coś w nas zmieniła. Choć trochę.
 
 
 

sobota, 10 grudnia 2016

Adwent. Zbudź się!

No, i pojawił się ten długo wyczekiwany post o adwencie. Co prawda jutro mamy już III niedzielę adwentu, ale na prawdę nie miałam czasu ani siły czegoś skleić, dziś też niezbyt dobrze się czuję, ale na mailu już piszecie i pytacie kiedy się pojawi, więc jest. A więc na dzisiaj wybrałam ten fragment z Ewangelii wg św. Mateusza. 
____________________________________________________________________________________

Jezus powiedział do swoich uczniów: Jak było za dni Noego, tak będzie z przyjściem Syna Człowieczego. Albowiem jak w czasie przed potopem jedli i pili, żenili się i za mąż wydawali aż do dnia, kiedy Noe wszedł do arki, i nie spostrzegli się, aż przyszedł potop i pochłonął wszystkich, tak również będzie z przyjściem Syna Człowieczego. Wtedy dwóch będzie w polu: jeden będzie wzięty, drugi zostawiony. Dwie będą mleć na żarnach: jedna będzie wzięta, druga zostawiona. Czuwajcie więc, bo nie wiecie, w którym dniu Pan wasz przyjdzie. A to rozumiejcie: Gdyby gospodarz wiedział, o której porze nocy złodziej ma przyjść, na pewno by czuwał i nie pozwoliłby włamać się do swego domu. Dlatego i wy bądźcie gotowi, bo w chwili, której się nie domyślacie, Syn Człowieczy przyjdzie. (Mt 24,37-44)

To nie jest tak, jak niektórzy uważają, że Kościół kręci się w miejscu, w kółko, że raz do roku mówi się o tym samym. Przecież to monotonne, spłycone...i łatwe. Dobrze, po części te osoby mają rację, bo niektóre słowa i wezwania powtarzają się. Owszem, nawet teksty liturgiczne (niedzielne - co 3 lata). Ale teraz zastanów się...czy - Ty i ja - jesteśmy takim samym Tobą i mną, co byliśmy nawet już nie te 3 lata temu, a na przykład rok temu? Osobiście uważam, że nie. Drogi czytelniku, musisz wiedzieć, że Bóg do tych samych osób ciągle na nowo, a ci ludzie przecież się zmieniają i de facto nie są takimi samymi. Jako ludzie dojrzewamy, zmienia się nasz punkt widzenia na wiele różnych spraw, czy to na politykę, na wiarę, czy na Kościół, a nawet społeczeństwo. Czy stoisz w miejscu? Nie, prawda? Jesteś dynamiczny, idziesz do przodu. A Bóg się z tego cieszy i swoją łaską chce uświęcić ten nasz dynamizm i nadać mu właściwy kierunek.

Pamiętam jak miałam te 7 - 8 lat i chodziłam na roraty dla dzieci. Pamiętam, że ksiądz zawsze mówił o postanowieniach, jakie my dzieci mieliśmy podejmować, właśnie na czas adwentu.  Ojj...z tymi postanowieniami bywało różnie - choć pomysł zdecydowanie dobry, bo to mobilizuję jak dzieci mogą zobaczyć, że mogą coś sami zmienić. Potem zaczęłam dorastać...no i co? Jak zwykle okazało się, że wcale tak kolorowo i prosto NIE jest, i najczęściej go zakładamy dużo zmian, a udaje się tylko jedna, albo nawet jedna się nie uda. Dlatego też, zdecydowałam, że w tym roku na Adwent nie mam żadnych postanowień. Bo nawet nie mam pojęcia na czym mam się skupi, za dużo mijeszych i większych was. Moim jedynym postanowieniem, jest starać się aby każdy nowy dzień był lepszy od poprzedniego.

Powtórzę to po raz kolejny, ponieważ już o tym kiedyś wspominałam. My ludzie mamy tę skłonność, że bardzo często wolimy iść na łatwiznę. Niby z jednej strony to wierzymy w Tego Boga -paciorek, Msza święta, nie kradniemy i nie zabijamy...i tak dalej - no ale z drugiej strony to na rękę jest nam perspektywa, że On jest daleko..tam w Niebie i stamtąd sobie patrzy na nas swoim Bożym okiem. Jest odpowiedni dystans, aby przypadkiem nie za blisko. Jest fajnie - thanks God, świetnie że jesteś [tylko nie za blisko]! Albo jest mniej fajnie, albo wręcz beznadziejnie - Jaaa, Boże, to wszytsko Twoja wina, gdzie Ty byłeś? [czemu tak daleko] Konsekwencja? Brak. W sumie nic dziwnego - bynajmniej tak to nie wygląda. 

Bóg z jednej strony jest cały czas przy nas, nawet jeśli Go nie widzisz, czy nie czujesz jego obecności, On jest. Towarzyszy i wspiera nas, troszczy się każdego człowieka z osobna i jednocześnie. Aczkolwiek pragnie, aby jakaś inicjatywa wyszła też od Ciebie. Wiecie kiedyś jak powiedziałam to pewnej osobie, to bardzo fajną odpowiedź zwrotną otrzymałam. Jemu to do niczego nie jest potrzebne. Nie stanie się mniejszy/gorszy przez to, że jeden człowiek czy cały świat Go nagle, za przeproszeniem, oleje.  Mimo to, chciałby, abyśmy jednak z Nim współpracowali.  Możemy wybrać inną opcje 100 razy prostszą - możesz życie przespać - ale nie o to raczej każdemu z Nas chodzi. Jeśli dotąd spałeś, stary, pobudka!

 Niektórzy bardzo szybko się do Niego plecami odwracają - No jak to... Obiecywałeś, Boże, że mi pomożesz, a tu na studiach/w szkole zasuwać trzeba, pracować później, w domu czasami problemy... Tak. Tylko że konia z rzędem temu, który mi pokaże, gdzie Bóg obiecał komukolwiek, że te problemy znikną? Nie obiecał, bo  nie w tym rzecz. Bóg chce, żebyś z Jego pomocą poradził sobie sam - uwierz mi, da się. Musisz tylko chcieć. Nasuwa mi się w tym momencie taki obrazek wędki i ryby - człowiek najchętniej chciałby dostać tę rybkę od razu, ale nie ma tak łatwo,  Bóg chce nam dać wędkę, żebyś rybkę sam zdobył. On będzie przy Tobie i będzie Ciebie umacniał, wskazywał drogę, podpowiadał - ale to Ty masz tego dokonać sam. I to wcale, nie dlatego, że Jemu się nie chce, czy On nie może - tylko żebyś potrafił przezwyciężyć swoje lenistwo.

Tak, ja dobrze wiem, że niektórym łatwiej jest ponarzekać, pomarudzić i przespać swoje życie. Owszem, mogą, nikt im nie zabroni - Bóg nie zmusi, żeby z siebie coś wykrzesać, zrobić coś z tym życiem. Czasami postępują ewidentnie bez żadnego zamiaru zmiany czegokolwiek - czasami tylko, dzień po dniu, odwlekają jakiekolwiek konkretne decyzje, zmiany i posunięcia. Czyli - są na najlepszej drodze, żeby znaleźć się w grupie tych, którzy będą pozostawieni w dniu przyjścia Pana. Bóg nie wskazuje, nie wkłada w usta ewangelisty żadnego konkretnego kryterium - czym się będzie kierował w tym momencie. Trzeba to sobie dopowiedzieć - i przecież nietrudno. Czy ze spania, poza błogim stanem i faktem świadomości przelatywania czasu przez ręce, coś dobrego wynika? Niewiele.

Adwent to całe nasze życie - tak, z pewnością. Rodzimy się i idziemy przez świat, oczekując dnia powtórnego spotkania ze Stwórcą. Ten  przewidywalny co roku czas w kalendarzu liturgicznym to tylko takie dyskretne przypomnienie dla każdego, kto czasami o obowiązku gotowości zapomina. Warto, szczególnie na początku, uświadomić sobie to i dobrze ten niespełna miesiąc wykorzystać. Żeby tej gotowości, której motyw będzie zdecydowanie na pierwszym planie, wystarczyło nie tylko do nocy Narodzenia Pana albo do nowego roku, ale na cały następny rok. A najlepiej - to już na zawsze.

I takie pytanie do Was - a żebyście się nie nudzili i  mieli nad  czym się zastanawiać. Mój Drogi/ Moja Droga, na co czekasz teraz w życiu? Jeśli wiesz - dobrze, zadaj sobie w takim razie pytanie czy jest to coś, na co czekać warto. Jeśli nie wiesz - to teraz jest najlepszy czas, by poszukać odpowiedzi. Gdzie? W świetle Bożej miłości. 


niedziela, 20 listopada 2016

Uroczystość Chrystusa Króla Wszechświata...

   Odpowiedział Jezus: - Królestwo moje nie jest z tego świata. Gdyby królestwo moje było z tego świata, słudzy moi walczyliby, abym nie był wydany Żydom. Teraz zaś królestwo moje nie jest stąd
  (J 18, 36)

Dzisiaj jest niedziela 20 listopada 2016 r. czyli Kościół obchodzi Uroczystość Jezusa Chrystusa Króla Wszechświata. Tego, który zwyciężył. Nie tego, którego niektórzy wspominają tylko wtedy, gdy kampania wyborcza, gdy trzeba wkupić się w łaski kogoś o konkretnych poglądach i gdy trzeba pozować dobrego Polaka - katolika. Tego, który był opluwany, krzyżowany, biczowany, umęczony i złożony w grobie. Ale też Tego, dla którego to się tak nie skończyło. Przecież zmartwychwstał, tym samy zwyciężając śmierć i tych wszystkich/to wszystko, co taki los Mu zgotowało. Parafrazując - Jego było na wierzchu. Tyle, że nie chodziło o jakieś  kłótnie czy spory w sprawach banalnych - a o kwestię fundamentalną. O to, co ze mną i z Tobą stanie się, gdy skończy się nasz czas na ziemi. Również dzisiaj wielu KSMowiczów złoży swoje przyrzeczenie i staną się pełnoprawnymi członkami Stowarzyszenia. :)

Może niektórych zdziwi to co teraz napiszę - ale, jakoś  nigdy nie przemawiał do mnie obraz Jezusa z koroną. Naprawdę. Pytasz dlaczego? Bo to jest takie, jakby to ująć...takie nasze, no takie ludzkie. Przełożenie, przetłumaczenie sobie majestatu Boga z Jego na nasze. Aczkolwiek  nie o to chodzi i nie o takie królowanie chodzi. Nie chodzi Bogu o to, aby Jezus - czy On sam (w końcu jest Bogiem Ojcem, zgadza się?) - zostali intronizowani, a zatem w formie ceremonii wyniesieni do godności królewskiej. Nie uwierzę, żeby Bogu na tym zależało. Jakby to wam zobrazować...hmm...no to jest tak jak z rolą Chrystusa jako człowieka nie było dokonanie rewolucji i obrócenie wszystkiego o 360 stopni i przywrócenia  królestwa Izraela, na którego czele by stanął (np. jako król taki właśnie) - tak samo dzisiaj, teraz nie zależy Bogu na tym, żeby formalnie i z prawnego punktu widzenia tworzyć paradoksy w stylu... republiki (jaką jest nasza RP) z prezydentem... i koronowanym królem Polski w osobie Jezusa. To taka plątanina z pomieszaniem, choćby na gruncie prawa. 

Władza Jezusa, Jego królewskość (o ile w ogóle jest takie słowo? ale ten fakt akurat jest najmniej ważny) a więc ta "królewskość" nie pochodzi z naszego świata, nie jest z czyjegokolwiek ludzkiego nadania. Bo...to nie jest tak, że możemy Bogu sprawić przyjemność i obwołać Go królem, a On powinien się z tego cieszyć. Ponieważ Bóg jest ponad wszystko to, co ludzkie. Jego władza nad światem, nad ludzkością istnieje niezależnie od tego, czy ktokolwiek ją uznaje i Mu ją przyznaje, czy też nie. Nie można obwołać królem kogoś, kto tym królem i tak jest. Dlatego tym bardziej więc nie potrafię zrozumieć inicjatywy wspomniane i nagłaśnianej przez osoby mających  się wierzącymi katolikami - taka  postawa świadczy o pomieszaniu pojęć i nie rozumieniu, na czym tak naprawdę polega władza Boga, w którą rzekomo wierzą.

Nie jest sztuką, jak to sformułował o.Grzegorz Kramer  "postawić figurę, namalować obraz i ogłosić Chrystusa, Królem". Pamiętasz może  obrazek starotestamentalny, gdy  Izraelici postawili sobie też figurkę? Tyle że nie z kamienia - a ze złota, i nie Jezusa - a cielca. Jak się skończyło? Wszyscy pamiętamy i chyba nie muszę przypominać? Nie o figurki, nie o koronowanie chodzi. Zupełnie nie tędy droga.

Kochani. Prawdzie królowanie Jezusa jest wewnątrz czyli w sercu. Bo tylko ono ma jakieś znaczenie dla Boga i tylko ono powinno mieć znaczenie dla mnie czy dla Ciebie. Również,  jeśli Jezus będzie prawdziwym - nie takim tylko z obrazka i z deklaracji - królem w sercach ludzkich, to nie będzie potrzeby inicjatyw w stylu powracających raz po raz prób formalnego koronowania Go na króla Polski.  Zrozumieć musimy, że Jemu nie o formalną władzę chodzi - lecz o to, aby człowiek, deklarując wiarę w Niego i poddanie się Jego nauce, faktycznie tak postępował i nimi żył. To jest prawdziwe królowanie Boga i Jezusa - nienamacalne. Pewnie, sprawdzalne choćby na zasadzie tego, co się w kraju dzieje - jakie ludzie decyzje podejmują, jak rządzą ludzie u władzy, co się w mediach promuje, o czym jest głośno, a co jest przemilczane regularnie jako niewygodne i krępujące, czy naukę Boga i Kościoła odnosi się do całokształtu życia czy tylko do kącika życia ludzkiego pt. msza niedzielna i czasem od święta.

Może i, mierząc tymi kryteriami, okazuje się, że to Jezusowe królowanie nie wygląda dobrze, a prawdę mówiąc - prawie wcale nie wygląda. No okey, i co z tego? Czy to znaczy, że trzeba stanąć na rzęsach, aby formalnie obwołać Go królem, dopiąć celu, podeprzeć się dumnie pod boki i stwierdzić No, udało się, nie? Żebyś wiedział, że nie, bo to samo w sobie nie zmieni aboslutnie nic. Zmienić możemy tylko my sami - to, jak żyjemy, co wybieramy, co sobą prezentujemy, jakie zajmujemy w różnych sprawach stanowiska. Królestwo Boże jest w nas, królowanie Jezusa zaś może tylko w ten sam sposób faktycznie nastąpić - poprzez nasze postępowanie, nasze świadectwo, nasze odwołanie do wiary i do Boga.

Haloo? Uwaga, czy słyszeliśmy teskt o zmartwychwstaniu czy innym równie tryumfalnym momencie z życia Jezusa? Bynajmniej. W tekście z Ewangelii św. Łukasza 23,35-43 mowa o... no właśnie o czym? mowa o krzyżowaniu, męce i dialogu z Dyzmą vel Dobrym Łotrem, można w sumie by powiedzieć, że  pierwszym i jedynym człowiekiem nie dość, że kanonizowanym za życia, to jeszcze przez samego Zbawiciela. Jezus to król, tylko, ze On nie znalazł się na świecie, żeby ze swojego życia zrobić wielkie show, jeszcze w między czasie uleczyć niektórych, powiedzieć kilka wzniosłych słów, po czym w kluczowym momencie uniknąć strasznego losu i zwyciężyć. Owszem,  namawiali Go do tego i to nie  - ile razy pod krzyżem padło Zejdź z krzyża... Tylko że On tego nie zrobił. Dlaczego nie chciał ratować siebie?  Bo zdawał sobie sprawę z tego, że musi wytrzymać, bo Jego zadanie nie jest zbawić siebie od cierpienia, a nas ludzi od potępienia.

Jakby powiedzieć niektórym w twarz, że my sami są takimi łotrami - to by się na pewno świętym gniewem unieśli i oburzyli - Jak to...że niby Ja? Jak ty śmiesz tak twierdzić!!!???  Po czym by nas zasypali zupełnie bezsensownym monologiem, który miałby na celu im samym bardziej niż słuchaczom udowodnić, że są naprawdę cnotliwymi i dobrymi katolikami, a takie sformułowanie to nic innego, jak bezczelne i okrutne oszczerstwo, za które autor z pewnością smażyć się będzie w czeluściach piekielnych. Aha. Mało to było takich, których Jezus zbijał z pantałyku, kiedy mniej lub bardziej wyraźnie dawał im do zrozumienia, że nie są tak wspaniali, jak im samym się wydawało? A takiemu Zacheuszowi czy celnikowi, a także właśnie Dyzmie dał szansę - ostatniemu wręcz wprost, wobec jego postawy w tej konkretnej sytuacji, obiecał niebo. Płynie z tego piękna nauka - nawet człowiek u kresu tej swojej ziemskiej drogi, jaka by ona nie była, ma szansę, aby zwrócić się do Boga, który nigdy nikogo nie odtrącił. Tak jak Dyzma. To by się zamykamy na Boga i sami siebie dyskredytujemy. To jest nasz problem, nasza słabość, a nie Boga.

Jezus króluje w nas już, od momentu narodzenia i chrztu. On jest i pragnie nas prowadzić. Dał nadzieję, która zawieźć nie może - On zwyciężył, cała reszta  w tym momencie nie ma znaczenia, nic nam nie grozi. O ile uwierzymy Mu i postaramy się na Jego łaskę odpowiedzieć, swoje życie uczynić polem dla Jego królowania. Jeśli to spartaczymy - to sami z siebie, na własne życzenie, i tylko do siebie możemy mieć o to pretensje. Krzyż stał się z narzędzia zbrodni symbolem śmierci i zmartwychwstania, niezawodnej nadziei. Nadziei i dowodu na to, że Jezus jest jedynym i prawdziwym królem. Tak naprawdę - nie po ludzku. 

Paulina



środa, 16 listopada 2016

Działaj z głową...

Wielkie tłumy szły z Jezusem. On zwrócił się i rzekł do nich: Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto siebie samego, nie może być moim uczniem. Kto nie nosi swego krzyża, a idzie za Mną, ten nie może być moim uczniem. Bo któż z was, chcąc zbudować wieżę, nie usiądzie wpierw i nie oblicza wydatków, czy ma na wykończenie? Inaczej, gdyby założył fundament, a nie zdołałby wykończyć, wszyscy, patrząc na to, zaczęliby drwić z niego: Ten człowiek zaczął budować, a nie zdołał wykończyć. Albo który król, mając wyruszyć, aby stoczyć bitwę z drugim królem, nie usiądzie wpierw i nie rozważy, czy w dziesięć tysięcy ludzi może stawić czoło temu, który z dwudziestoma tysiącami nadciąga przeciw niemu? Jeśli nie, wyprawia poselstwo, gdy tamten jest jeszcze daleko, i prosi o warunki pokoju. Tak więc nikt z was, kto nie wyrzeka się wszystkiego, co posiada, nie może być moim uczniem. (Łk 14,25-33)


Pytanie do tego fragmentu, czy Jezus karzę na nienawidzić naszych na przykład rodziców? Czy takie jest przesłanie tego tekstu? Oczywiste i jasne jak słońce, że NIE. Bo w tym wszystkim jest tzw. drugie dno. Nauka Jezusa to nie jest nienawiść, co najwyżej współczucie, wskazywanie właściwej drogi. 

Ty, ja - czyli człowiek. My przecież nie mamy między uszami nie mamy takiego magicznego sznureczka, który nam te uszy utrzymuje we właściwym miejscu. Nie. My mamy w naszej główce, między właśnie tymi uszkami - tam się znajduje mózg, a przede wszystkim rozum. Przecież nie został stworzony tylko po to, aby sobie był, tak dla picu. Ale po to, żebyś TY człowieku z niego korzystał, ale z głową oczywiście. 

To, co od Boga dostajemy, to coś nazywamy darami, które mają współistnieć z naszą osobowością. Są po to aby nam pomagać, a nie utrudniać. Prostota serca, pokora, dobroć..i można by tak wymieniać w nieskończoność - są to cechy, jakie powinny charakteryzować człowieka, człowieka stworzonego na obraz Pana Boga. ne w żaden sposób nie oznaczają, iż człowiek nie powinien używać swojego rozumu we właściwych celach. Aby swoje życiowe cele osiągać, a zarazem unikać popełniania błędów, które mogą zaważyć na moim dalszym życiu, wpłynąć na nie w jakiś sposób wyjątkowo np. bolesny czy tragiczny. 

 Teraz wszyscy sobie wyobrażamy. Mamy sobie takiego Boba budowniczego...no dobra po prostu budowniczego. Okey, a więc co teraz z tym budowniczym? No ten nasz budowniczy ma coś wybudować. Załóżmy, że pieniądze na fundamenty i projekt tego co ma wybudować - posiada. Więc nad czym się tu zastanawiać? Wynająć ludzi, wykonawców i można lać fundamenty. Eee....zwolnij troszku, ale co z pieniędzmi na dalszą pracę?? Dooobra, spokojnie, znajdą się - przecież to jeszcze tyle czasu, luz. No dobra no,  ale czy na pewno? Bóg mówi - nie! Dlaczego? A no dlatego, ze nie wolno patrzeć tylko i wyłącznie na to co jest teraz, tutaj, w tym właśnie momencie. Zrozumieliśmy aluzje? Zakładam, że tak ;)

Życie człowieka, ale wiecie takiego z wiarą to życie do przodu. To życie, które dąży do danego celu - jakiego? oczywiście....wiecznego zbawienia. A do niego to trochę daleka droga - więc i dość daleko myślami wybiegamy w przód. Tak samo jest i w tym budowaniu. Wystarczy rozejrzeć się dookoła i można zauważyć stojące i straszące betonowe albo żelazne szkielety ludzkich marzeń, aspiracji i planów, osób, które chyba zbyt bardzo przeliczyły się z swoimi możliwościami finansowymi. 

Bóg dał nam rozum. Podarował nam go w jakimś celu, no przecież nie przypadkiem. Ponieważ Bóg nigdy się nie myli. Jego poczynania zawsze są przemyślane w 100%. No więc, po to żebyśmy z niego jak najczęściej i jak najlepiej korzystali. Rozumu nie da się zużyć, ale można go całkowicie bezsensownie nie wykorzystać, a co za tym idzie? Zmarnować. Każdy z nas  ma w sobie taką pewną twórczość, jaki powinien zrealizować.

Boża iskra rozpala w nas ten zapał, dążenie do pozostawania czegoś po sobie. I nie ma w tym nic złego. A nawet wręcz przeciwnie. Nie powinniśmy sobie pozwalać na lenistwo i zwykłe obserwowanie życia. Czas ucieka, bardzo szybko. Wieczność czeka ludzi, którzy biorą los w swoje ręce, twórczo wykorzystują czas, inspirują, budują. Zrozum mój drogi Czytelniku, nie stać mnie, Ciebie i wszystkich innych,  aby życie przespać, aby przeleciało nam - ot tak - przez palce.

 Zatem - do pracy! Nie bój się budować i tworzyć - ale równocześnie pamiętaj, że choć Bóg nie raz i nie dwa  czynił cuda, to jednak nie należy Go wystawiać na próbę założeniami w stylu Boże, wiesz że to dobre, jeśli chcesz to możesz mi zesłać z nieba górę pieniędzy... Pewnie, On może uczynić.  Ale zastanów się może On chce, abyś się wysilił, i po prostu przemyślał skalę swoich planów, policzył koszty i wykalkulował to wszystko jeszcze raz? Bo jak się za coś bierzesz - to tak porządnie, wcześniej przemyślawszy wszystko.

A wracając do tej nienawiści rodziny - o co chodzi? Bo tak właściwie, to jeszcze tego się nie dowiedzieliśmy. A więc tu nie chodzi o żadną nienawiść - aczkolwiek o umiejętność dystansu. Takiej właściwej hierarchii: najpierw musi być Bóg - dalej tam cała reszta: rodzina, miłość, marzenia i plany...i tak dalej... Boga nie musimy kalkulować - ale co do pozostałych, to raczej powinno się. Żeby nie brać się za coś, co z pozoru wydaje się dla mnie, a jednak nie jestem przekonany, brakuje mi zaparcia i chęci realizacji tego. Żeby nie zranić w ten sposób siebie i innych. Oczywiście, wszystkie te kwestie - rodzina, miłość, marzenia - są wykonalne, pewnie - ale wymagają Bożej siły, aby podołać.

Bóg jest najważniejszy, wieczny, i relacja na linii Bóg - ja musi być priorytetem, takim wiesz pewnikiem, punktem odniesienia. Cała reszta jest zmienna, przemija - zresztą jak wszystko, co ludzkie. I ta różnica musi być wyraźnie wskazana. Czemu tak ostre słowa, mowa aż o nienawiści? A no może stąd, że tak ciężko do nas cokolwiek dociera... Takie celowe Jezusowe przejaskrawienie...






piątek, 11 listopada 2016

Gdzie kończy się nasza wiara...?

Gdy Jezus modlił się na osobności, a byli z Nim uczniowie, zwrócił się do nich z zapytaniem: Za kogo uważają Mnie tłumy? Oni odpowiedzieli: Za Jana Chrzciciela; inni za Eliasza; jeszcze inni mówią, że któryś z dawnych proroków zmartwychwstał. Zapytał ich: A wy za kogo Mnie uważacie? Piotr odpowiedział: Za Mesjasza Bożego. Wtedy surowo im przykazał i napomniał ich, żeby nikomu o tym nie mówili. I dodał: Syn Człowieczy musi wiele wycierpieć: będzie odrzucony przez starszyznę, arcykapłanów i uczonych w Piśmie; będzie zabity, a trzeciego dnia zmartwychwstanie. Potem mówił do wszystkich: Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje! Bo kto chce zachować swoje życie, straci je, a kto straci swe życie z mego powodu, ten je zachowa. (Łk 9,18-24)


No to jest podstawa. Bo bez tego a ani rusz, reszta nie ma sensu. To, czy wierzysz, czy się modlisz, czy to czym się kierujesz, zakorzenione jest w Bogu - wynikać musi być z tego, kim jest ten Bóg. Jezus jest Bogiem - ja w TO wierzę. A ty? 


I wcale nie chodzi  o to, abyś właśnie w tym momencie wstał i wyrecytował Skład Apostolski (inaczej Credo, a jeszcze prościej Wierzę w Boga) albo jakąkolwiek inną modlitwę. Oczywiście to też jest ważne - bo modlitwy takie jak Pater Noster (Ojcze Nasz) czy Ave Maria (Zdrowaś Mario) to jakby nie patrzeć dziedzictwo Kościoła, to słowa wypowiadane z wiarą od tysiącleci. Ale, ciągle to tylko forma. 

A więc pytanie brzmi. Czy moja wiara kończy się na końcu modlitwy, czy może sięga dalej? Czy moja wiara jest odgrodzona od całej reszty - rodziny, domu, pracy, szkoły, przyjaciół - czy jest jej częścią? Czy pozwalam Bogu być częścią wszystkiego co mnie stanowi - w każdej sytuacji i sferze życia - a może przypominam sobie o Nim, od czasu do czasu, gdy akurat grunt pali mi się pod nogami? Zastanów się i odpowiedz sobie na te pytania. 

Temida, wiesz kto to jest? Nie? Otóż to ta pani z wagą, będąca przedstawiana jako obraz sprawiedliwości, symbol prawa. No właśnie to dobry przykład, to tematu, o którym dzisiaj mowa. o bo czasem, musimy się zastanowić. Ile w mojej wierze jest tylko deklaracji - a ile jest w niej czynów. Która z tych dwóch szalek była by cięższa? Czy może jedna z nich po prostu byłaby pusta - ta, na której miałbyś położyć coś więcej niż słowa?? To kolejna sprawa, nad którą warto by się zastanowić. 

Nie twierdzę i nie mówię, ze to jest proste. Bo nie jest. Człowiek rzadko się rodzi, od razu wiedząc - że, Bóg jest, wierzę w Niego, On jest moim Panem i koniec kropka.  Czasem po prostu trzeba to przegryźć. Często w naszym życiu są okresy zawodu, buntu, odwrócenia, wypięcia się na Boga, a nawet robienia Mu na złość. Ale są też okresy poszukiwania, nawet po omacku, ale jednak w dobrzej wierze - chcąc odnaleźć Tego, za którym warto pójść, choćby nie wiem gdzie ta droga miała by nas zaprowadzić. 

Gdy już Go odnajdziesz, sam/a będziesz wiedział/a, jak na te pytania odpowiedzieć. Przecież to nie muszą być słowa Piotra "Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga Żywego" mogą być inne, aby szczere. Może też nie być słów w ogóle - wystarczy mowa serca, które już rozumie, kocha i jest gotowe aby otworzyć swoje drzwi na Niego. 

Okej, no dobra, ale czy w tym momencie łatwiej? No niestety niekoniecznie. Ale będziesz wiedział/a co i jak. Wiesz już komu zaufałeś/aś. Przyjdzie taki czy inny krzyż, szyderstwo - bo jak tu, wierzyć, chodzić do Kościoła? po co?.. - pukanie się w czoło, brak zrozumienia, spojrzenia z politowaniem....Ale przede wszystkim - w a l k a    z    s a m y m   s o b ą.  Czasem trzeba zaprzeć się samego siebie, tak jakby przeskoczyć siebie i własne "JA", ażeby Boga ono nie zasłaniało i nie zagłuszało. 



niedziela, 6 listopada 2016

Katolickie Stowarzyszeni Młodzieży ♥♥

Smutny, ale rzeczywisty fakt, wstydzimy się Boga. Wstydzimy się tego, że słuchamy na lekcjach religii. Wstydzimy się przyznać wśród kolegów, że kochamy Jezusa. Wstydzimy się...nie ukrywam Ja też mam chwile zwątpienia.

        Półtora roku temu, gdy dość sceptycznie podchodziłam do bierzmowania, gdy mój światopogląd ograniczał się do myśli "bo tak się robi, bo taki wiek", pewna osoba - ksiądz katecheta, który uczył mnie w gimnazjum - "zaciągnęła" mnie na spotkanie. Czego? KSM...Początkowo spotkania były tzw. "kółkiem wzajemnej adoracji". Nie wiedziałam po co, tak naprawdę tam chodzę, po co działam. Chodziła koleżanka - poszłam i ja.

Lecz w pewnym momencie nadeszła pewna zmiana. Jestem katoliczką, bo uczęszczam na Mszę Świętą, bo modlę się, nie zawsze, ale jednak. Bo nie zabiłam, nie kradłam, chodzę na lekcje religii, do spowiedzi. Ale...to, to nie było TO. Czegoś ciągle mi brakowało. Czegoś, co spowodowałoby, że nie wyobrażam sobie niedzieli bez Eucharystii, czy dnia bez modlitwy. I w pewnym momencie (nie pamiętam już, kiedy dokładnie) dotarło do mnie, że ta pustka, ta dziura, która zalegała sobie w moim sercu, czekała na Boga, a radość z obcowania z Nim uwierzcie, ale potrafi wycisnąć łzy, a w moim wypadku to nawet wiadro łez ;)

KSM - Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży to nie jest żadna katolicka sekta, a z własnego doświadczenia wiem, że niektóre osoby tak myślą. Nie opiera się na nieustannym deklamowaniu modlitw, czy "klepaniu Zdrowasiek". To stowarzyszenie przybliża nas, młodych, do Boga, bo właśnie MY jesteśmy nadzieją świata - „Abyście umieli zdać sprawę z nadziei, która jest w was” Jan Paweł II. Nasze hasło KSM'u brzmi: Przez cnotę, naukę i pracę służyć Bogu i Ojczyźnie - GOTÓW!. Nie żałuję, że należę to tej społeczności. Chociaż mój Oddział KSM, zaczyna podupadać. Z czego jest mi bardzo przykro, ponieważ KSM to coś niesamowitego. Ale cóż większość się obija, nie zależy im w ogóle...a najgorsze, że Ks.Asystentowi też pomału przestaje zależeć...takie przynajmniej sprawia wrażenie. Jako Wiceprezes oddziału chciałabym zrobić wszystko, aby nasz KSM przetrwał, ale to nie jest proste. W Katolickim Stowarzyszeniu Młodzieży pomagamy ludziom organizując różne akcje, wspieramy ich modlitwą, rozwijamy się duchowo poprzez wyjazdy na rekolekcje, na których poznajemy wspaniałych ludzi. Możemy z nimi rozmawiać o Bogu, co nie zawsze jest możliwe wśród moich znajomych. Nie muszę się przy nich wstydzić Jezusa. Katolickie Stowarzyszenie Młodych jest otwarte dla wszystkich. Nie bójmy się wychodzić poza kanon.

Mi osobiście KSM pomaga w wielu życiowych problemach, pomaga dokonywać różnych wyborów. Co tydzień mogę spotkać się ze znajomymi, których lubię. Często jest zabawnie, ale i tak na pierwszym miejscu jest BÓG. Miła atmosfera umila piątkowe wieczory.
Według mnie KSM może rozwijać nas pięknie duchowo. Przez spotkania, wspólną modlitwę i ciągłą współpracę z Bogiem stajemy się silniejsi. Na KSM chodzę drugi rok. Dla mnie piątkowe spotkania to cos więcej niż znajomi, pogaduchy czy też wspólnie organizowane akcje, przez pryzmat tej wspólnoty dostrzegam samego Boga. To mój tak jakby drugi dom, w każdy piątek przynosimy ze sobą codzienne problemy, zmartwienia, niepowodzenia, które myślę że w ten czas od nas odchodzą. Jako wspólnota- jesteśmy w stanie zrobić wszystko. A KSM’owicze to ludzie potrafiący się bawić i śmiać, ale także w ciszy i skupieniu rozmawiać z Bogiem. Każde spotkanie dodaje mi sił na kolejne dni. Czuję jak wzrastam w wierzę. Przez KSM nauczyłam się dostrzegać Boga w każdym człowieku. I co najważniejsze.. Wybaczać..



Modlitwa z zaciśniętymi pięściami...??

Jezus powiedział do swoich uczniów: Jeśli wasza sprawiedliwość nie będzie większa niż uczonych w Piśmie i faryzeuszów, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego. Słyszeliście, że powiedziano przodkom: Nie zabijaj; a kto by się dopuścił zabójstwa, podlega sądowi. A Ja wam powiadam: Każdy, kto się gniewa na swego brata, podlega sądowi. A kto by rzekł swemu bratu: Raka, podlega Wysokiej Radzie. A kto by mu rzekł: Bezbożniku, podlega karze piekła ognistego. Jeśli więc przyniesiesz dar swój przed ołtarz i tam wspomnisz, że brat twój ma coś przeciw tobie, zostaw tam dar swój przez ołtarzem, a najpierw idź i pojednaj się z bratem swoim. Potem przyjdź i dar swój ofiaruj! Pogódź się ze swoim przeciwnikiem szybko, dopóki jesteś z nim w drodze, by cię przeciwnik nie podał sędziemu, a sędzia dozorcy, i aby nie wtrącono cię do więzienia. Zaprawdę, powiadam ci: nie wyjdziesz stamtąd, aż zwrócisz ostatni grosz. (Mt 5,20-26)


         No nie poprawny coś ten Bóg. Nie wystarczy, że kochać karze, to jeszcze, co, że niby przebaczać? No kurde bez przesady...Ileż można. A no i co Mu chodzi z tą sprawiedliwością? Sprawiedliwości przecież nie ma, o czym zresztą można się przekonać często na co dzień. 
Czy tak jest naprawdę? Zapewne nie. Ale jednocześnie jestem prawie pewna, że sporo osób w ten sposób odbiera Boga i Jego wymagania, o których mowa wyżej.  Tu wcale nie chodzi o to, żeby się mądrzyć, sypać jak z rękawa sentencjami, czy przerzucać się łaciną (ale wiecie mam na myśli tą klasyczną, nie to naszą podwórkową). Nic z tych rzeczy. Bardziej chodzi o faktyczną, tę prawdziwą, a nie okazjonalną, z kaprysu, sprawiedliwość. 
              
          Nie można Bogu się tłumaczyć - czego Ty ode mnie chcesz, wszyscy kradną, kłamią, oszukują, to i ja, no bo się będę wyróżniał/ła. Wiara i Bóg - to nie jest wyznanie dla leniuchów i wygodnych. Bóg od nas wymaga. Oczywiście, daję wiele, niepodważalnie więcej w zamian, ale też wymaga. Prawdziwie wierząca osoba to człowiek zdecydowany, nie pozwalający na półśrodki, mniejsze zło...itd.

             Prawo wspomniane przez Jezusa powyżej, jest dobrym przykładem. Prawo oczywiście można szanować i przestrzegać, ale można też głowić się, co tu by zrobić, żeby je ominąć.  Jak wiemy próby omijania prawa powszechnego jest to przestępstwo. Myślisz, że Bóg inaczej na to spojrzy? No, nie wydaję mi się. Liczą się zamiary - skoro wiesz, jesteś świadom, że powinieneś postąpić tak, czy inaczej - a celowo postępujesz inaczej, przy tym próbujesz się jakoś usprawiedliwić, czy wykręcić - nooo...to nie najlepiej świadczy to o Tobie. 

                Wcale nie wystarczy, że nikogo nie okradłeś, nie zabiłeś i nie jesteś terrorystą. A jaki jesteś w stosunku rodziny, partnera życiowego, rodzeństwa, przyjaciół bądź znajomych ze szkoły, pracy. Wiadomo, każdy z nas jest tylko człowiekiem, więc ma prawo do gorszego dnia - no, ale...obojętność to też jest grzech, taki grzech zaniechania, w sumie bardzo powszechny. Po szkole, pracy może się nie chcieć - ale na tym się świat nie kończy! Jak ktoś jest Ci drogi - to za wszelką cenę chcesz wyjaśnić nieporozumienie, aby Wasze relacje były dobre, żeby nie było kwasu między Wami.  Prawda?

                No, ale chwila moment, przecież do tego potrzebna jest nasza wola. A to już takie hop-siup nie jest. No i jeszcze ta świadomość, że przecież to nie moja wielka wspaniałomyślność, każe mi wyciągnąć rękę - lecz Bóg tak chce, a ja chcę spełniać jego wolę jak najlepiej, wiesz tak na maxa.  No bo, gdyż, ponieważ, nie możesz być dobrym chrześcijaninem, gdy toczysz walki z innymi. Nie możesz oddawać czci Bogu - gdy znajdziesz odrobinę przerwy między jedną a drugą awanturą. To nic, że uklękniesz i złożysz - to jest tylko forma. Ale zastanów się, co z tym co jest w środku? Ja się ma Twoje serce?? Hmm...? Czy tak, jak pięści jeszcze przed chwilą - zaciśnięte, zamknięta.? Zamknięta na Boga..?? Pomyśl nad tym. ☻
         
              Tu nie chodzi o to, aby dawać się ludziom oszukiwać, wykorzystywać i puszczać im to płazem. Każdy ma prawo szukać sprawiedliwości przed sądem - takie jest prawo, i ma pomagać ludziom oszukanym albo tym, którzy są w sporze. Rzecz polega na tym, aby w sporach się nie zapamiętywać. Aby nie czynić z nich centrum, sensu i celu swojego codziennego wstawania z łóżka. I żeby sporów o rzeczy, prawa, różne kwestie nie przenosić personalnie na ludzi, na adwersarzy. Bo problem, prędzej czy później, znajdzie rozwiązanie - a łatwo w gniewie powiedziane albo wykrzyczane słowa pozostają, i bolą. Nawet jak sumienie gdzieś wrzuci ten wyrzut w kąt - Bóg to widzi. Czy naprawdę warto?      
             
              

      

wtorek, 1 listopada 2016

1 Listopada...Dzień Wszystkich Świętych!

1 listopada wspomina się i świętuje (masło maślane) wszystkich świętych. Czyli tych, którzy we współpracy z Bogiem przeżyli swoje życie. Tych, których życie po ludzku się skończyło, a jednak, które ma swój ciąg dalszy. Swoją lepszą część, która trwa nadal. I nigdy się nie skończy. Jak takie punkty na osi czasu, dążącej ku nieskończoności. Mają swój punkt powstania, moment narodzin, ale się nie kończą. 



        Uwielbiam dziejszą uroczystość Wszystkich Świętych. Jej piękno przejawia się w tym, że mówią do nas ci, których najczęściej nie mamy czasu/okazji/ochoty posłuchać kiedy indziej; ci, którzy już odeszli, żyli i chodzili po tym świecie setki i tysiące lat przed nami, a może całkiem niedawno (mama, babcia, ciocia); ci, którzy kochali nas bardzo blisko i bez których świata kiedyś nie widzieliśmy - a jednak nie ma ich tutaj i po prostu uczymy się z tym żyć (ja od ponad dwóch lat nie pogodziłem się ze śmiercią Mamy, pomimo że jej nie było w moim życiu, mimo to mi jej brakuje); ci, których tak często w życiu nie mieliśmy  ochoty słuchać, a tak naprawdę życzyli nam jak najlepiej. 
        Życie toczy dalej. Zmienia się, ale się nie kończy, jak mówi jedna z prefacji na msze właśnie  za zmarłych. Nie wiemy, jak to jest, nie wiemy, jak to wygląda. Za pewnie się dowiemy....w swoim czasie. Kościół pozostawia to jako tajemnicę. Tajemnicę świętych obcowania. Świętych, którzy duchowo są tutaj z nami, ale tak naprawdę są już tam, z Bogiem. Nie tak jak my, którzy mamy swoje problemy, grzechy, brudy, upadki - ale w Bogu tak naprawdę, na maxa, do końca.
         Wyjątkowość tego dnia to także to, że... milkną księża. Tak właśnie. To jest taki wyjątkowy dzień - chyba jedyny, pomijając Niedziele Palmową - kiedy homilii nie ma praktycznie wcale, co najwyżej jakieś kilka słów do refleksji. Jest pięknie, bo jest prosto, bez zbędnych ozdobników i frazesów - z wyjątkiem może oklepanego do już chyba niemożliwości "śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą" ks. Jana Twardowskiego. 
            I choć ten dzień dla wielu, siłą rzeczy, jest dość trudny, bo wspominamy - niektórzy pradziadków, niektórzy dziadków, ale wielu z nas też rodziców, rodzeństwo, ciotki, wujów, niektórzy przeżywają dramat tego, że kiedyś pochowali i w tych dniach stają nad grobem czy to współmałżonka, czy nawet dziecka. Ale wbrew pozorom to jest piękny czas. Bo zobacz... głęboko wierzymy, że nie tyle co pamiętamy o nich jako tych, którzy sobie wiernie żyli i zmarli - ale jako tych cichych i często anonimowych świętych z naszych podwórek, z naszych rodzin. Coś wam powiem,  nie wiem, dlaczego, ale ja zawsze, kiedy wchodzę na cmentarz, nie czuję strachu czy lęku...wręcz ogarnia mnie taki niesamowity, błogi spokój. Spokój, jakby ci wszyscy, których doczesne szczątki kiedyś zostały tam złożone, byli takim niemym, ale bardzo mocnym potwierdzeniem słów:  To wszystko ma sens. To wszystko, w co wierzysz, to prawda, a my jesteśmy tego najlepszym dowodem.
            Idziemy na te groby, bo wierzymy i chcemy dać świadectwo nieśmiertelności tych, których one wspominają - a którzy mieszczą się w tej niezliczonej rzeszy Wszystkich Świętych. Nie anonimowych - wszystkich, bo nikt, w tym także Kościół, w żadnej mierze...no powiedzmy szczerze, nie jest w stanie ich indywidualnie oznaczyć i wymienić. I tak pozostają we wdzięcznej naszej pamięci: kiedyś ich dzieci, potem dzieci tych dzieci, prawnuków, i tak aż do nas. Szukamy ich bliskości w miejscu, które najbardziej symbolizuje ich zakończone i wspominane życie na ziemi - dlatego, że nam tej bliskości brakuje, bo do nich tęsknimy tak, jak tęsknimy za świętością, której oni są dla nas przykładem, której nas uczyli i do której nam drogę wskazują. Chociaż - przecież w to wierzymy - ich już dawno między nami nie ma, dusze uleciały do Boga i radują się Jego nieprzemijającą obecnością.  
            Bywa, że łza się w oku zakręci, za tą czy tamtą osobą, na wspomnienie wspólnych chwil, ale to przecież zupełnie normalne, jesteśmy tylko ludźmi, i mamy uczucia, emocje. Tym większe przed nami zadanie. Uwierzyć w to obcowanie świętych. Uwierzyć i świętować to, ale tak naprawdę. Niech ten dzisiejszy dzień, ani Dzień Zaduszny, nie będą smutnym rozpamiętywaniem tych, którzy kiedyś byli, a teraz już ich nie ma, odeszli - ale radosnym wspomnieniem tego, co było w nich dobre, radosne i piękne, za co ich kochaliśmy, za co nam ich tak bardzo brakuje. I też takim radosnym oczekiwaniem. Na spotkanie w wieczności. My ze sobą, my między sobą, my z nimi - ale przede wszystkim: my z Bogiem. Wtedy już święci tak, jak On tego pragnie. 









poniedziałek, 24 października 2016

"na poważnie..." Trochę o celibacie...część 3

Ksiądz: mężczyzna, który kocha i chroni kobiety


Dzięki celibatowi każdy ksiądz ma szansę być — na wzór Jezusa - wiernym przyjacielem i odważnym obrońcą każdej spotykanej kobiety. Dojrzały ksiądz to mężczyzna, który w sposób szczególny chroni i wspiera kobiety. Każdy z , kapłanów, powinien odnosić się do dziewcząt i kobiet z życzliwą miłością i z wielkim szacunkiem. Szczególnie ważnym zadaniem księdza jest pomaganie kobietom w budowaniu mądrych i czystych więzi z mężczyznami. Właśnie dlatego kapłan nie wiąże się z żadną kobietą miłością małżeńską. Dojrzały ksiądz naśladuje Chrystusa, który był największym w dziejach ludzkości przyjacielem, promotorem i obrońcą kobiet. W Jego obecności kobiety rozkwitały w swoim człowieczeństwie i w swoim kobiecym geniuszu. Trzeba zatem przezwyciężać mit, który głosi, że celibat prowadzi do osamotnienia księdza, a także mit, który głosi, że bliższy kontakt z kobietami jest dla księdza czymś groźnym czy wręcz czymś zakazanym. Istnienie obu powyższych mitów wynika z faktu, że zwykle miłość między kobietą a mężczyzną redukujemy do jednej tylko formy, a mianowicie do miłości małżeńskiej. Tymczasem dojrzały ksiądz odnosi się do kobiet tak, jak szlachetny ojciec, brat czy syn. Jest wiernym przyjacielem kobiet, a przyjaciel to ktoś, kto kocha w sposób przezroczyście czysty.

Dzięki celibatowi przeżywanemu w czystości i radości, kapłan ma szansę stawać się „wszystkim dla wszystkich” (1 Kor, 9, 22). Niezawodnym przyjacielem dla kobiet może być tylko ten ksiądz, który w samym sobie i w innych ludziach dostrzega i respektuje to, co niewidzialne dla oczu: nieskończoną godność dziecka Bożego i zachwycające powołanie do świętości.

Celibat nie oznacza, że kapłan ogranicza swoje więzi z innymi ludźmi jedynie do kontaktów z anonimowym „tłumem”. Przeciwnie, kapłan według serca Bożego to ktoś, kto kocha wszystkich ludzi właśnie dlatego, że z niektórymi z nich ma kontakt wyjątkowo silny, że tworzy z nimi rodzinne wręcz więzi przyjaźni, że staje się dla niektórych osobistym przewodnikiem i duchowym ojcem. Nie może być czytelnym znakiem Bożej miłości do wszystkich ludzi ksiądz, który nie jest wiernym i ofiarnym przyjacielem dla niektórych.

Niestety niektórzy księża okazują się dziwni w swoim byciu mężczyzną. Czasem nawet głos mają egzaltowany, niemal „anielski”. To słusznie zastanawia i niepokoi ludzi świeckich. Jeśli jakiś ksiądz tworzy wokół siebie aureolę „anielskości” i usiłuje być osobą „nie z tej ziemi”, unoszącą się w oparach teatralnej duchowości, zamiast być mężczyzną z krwi i kości, to na pewno nie naśladuje Jezusa. Dojrzały mężczyzna — czyli ktoś podobny do Jezusa — jest delikatny i czuły w stosunku do ludzi szlachetnych, ale kiedy spotyka kogoś agresywnego czy przewrotnego, wtedy potrafi być waleczny i nieustraszony.



O Aniołach parę słów...

Kim jest Anioł Stróż? Kto, a może co to jest? Czy On tak naprawdę istniej, czy może to raczej bohater historii, którą opowiada się dzieciom prze snem?

Otóż Nauka Kościoła Katolickiego pozwala nam opowiedzieć na te pytania jasno, prosto i rzeczowo. Anioł Stróż, to ktoś taki, który jest Twoim Bratem, Opiekunem, Przyjacielem. Został On posłany i przydzielony Ci z Bożej miłości. Na pytanie: Czy istnieje? Odpowiedź brzmi: TAK. On naprawdę istnieję i jest obecny obok Ciebie, także w tym momencie, kiedy to czytasz....

No to spoko, skoro początek mamy już za sobą, chciałabym Ciebie zaprosić na taką malutką podróż, abyś wraz z całą ludzką ułomnością i marnością, chociaż w takiej tyci cząsteczce spróbował/a pogłębić wiedzę świata Niebiańskiego, a ta wiedza jest i tak tylko malutką kropelką w Bożym
 oceanie Miłości.

       Stojąc na progu Anielskiej przestrzeni, polecam swojemu, ale też i Twojemu Aniołkowi Stróżowi, żebym mogła jak najlepiej pokazać tę wiedzę, żebyś również Ty zrobił dobry użytek z tego ziarenka fascynacji Bożym światem, które właśnie w tym momencie chcę Ci wręczyć. ☻

        Jak podaje Katechizm „istnienie istot duchowych, niecielesnych, które Pismo Święte nazywa zazwyczaj Aniołami, jest prawdą wiary.   Poza Pismem Św i prywatnymi objawieniami, wzmianki o istnieniu Aniołów niosących pociechę i pomoc możemy znaleźć w wielu pamiętnikach czy żywotach błogosławionych i świętych. Ta wiara w istnienie bytów anielskich została uznana jako dogmat w Czwartym Soborze Laterańskim, co oznacza, że dla Katolika jest to prawda, którą podważyć nie wolno. 
  
 Z DEFINICJI:

Teraz zajrzyjmy do katechizmu i zobaczmy jak tam wygląda definicja anioła „aniołami nazywamy czyste duchy, które mają wielki rozum i potężną wolę, a nie mają ciała.  

Z kolei św. Augustyn mówi „Natura anielska przewyższa godnością wszystko inne, co Bóg stworzył.”

Jednak warto podkreślić, że aniołowie są ograniczeni w swych przymiotach, nie stoją na równi z Bogiem - i nigdy nie staną - bo są Jego stworzeniami.


TO KIM JEST ANIOŁ?

      Hmmmm.....zastanówmy się. Chyba najtarfniejszą na to pytanie odpowiedzią jest wyjaśnienie, które daję nam św. Augustyn, którego w tym tekście nie może zabraknąć. Św. Augustyn tłumaczy nam, że << Anioł>> oznacza funkcję, nie naturę. Pytasz, jak nazywa się ta natura? – Duch. Pytasz o funkcję? – Anioł. Przez to, czym jest, jest duchem, a przez to, co wypełnia, jest Aniołem.”.
Samo słowo Anioł czyli {Angelus} tłumaczone jako "zwiastun". Nie zrozumiałeś/aś? Nic  nie szkodzi, żebyś mógł/a to jeszcze trafniej zrozumieć. Św. Grzegorz Wielki powiedział niegdyś, ze anioł jest po prostu nazwą obowiązku, a nie natury. Aniołowie biorą swój początek od Boga. Prawda? Zostali stworzeni ku Jego chwały, są Jego dziełem. 


ANIELSKA APARYCJA

Aniołowie nie posiadają ciała, ale prawdą jest to, że my jako ludzie nie możemy ich oglądać w ich czystej postaci duchowej. Dlaczego? Ponieważ nasze zmysły nie są w stanie ich uchwycić. 
Notamiast możemy cih zobaczyć pod postacią ludzką tj. gdy przybiorą postać materialną, zmysłową. Tą możliwość każdy człowiek niewątpliwie posiada, jednak ta łaska udzielana jest przez Boga tylko nielicznym.

Aniołowie z natury swej istoty posiadają znajomość rzeczy widzialnych i niewidzialnych. Posiadają oni wiedzę prawdziwą i mądrość opartą na Bożej Miłości. Żeby przebywać wśród ludzi nie muszą opuszczać nieba, lecz wręcz przeciwnie - będą przy ludziach zawsze oglądają oblicze Pana w niebie. Strzegąć ludzi na ziemi, są jednocześnie w niebie i adroują Boga. 


W ANIELSKIM TOWARZYSTWIE

        Tak jak ludzie tworzą społeczności, tak też rzecz ta ma się podobnie z aniołami, którzy tworzą swego rodzaju społeczeństwo. Co jest tutaj bardzo istotne – w niebie istnieje hierarchia. Nie wszyscy aniołowie są sobie równi lecz mogą przewyższać jedni drugich pod względem bogactwa natury, woli, rozumu czy potęgi.

Wojsko niebieskie jest doskonale zorganizowane – składa się z trzech oddziałów (in. hierarchie), a każdy oddział dodatkowo podzielony jest na trzy wielkie chóry. Daje nam to łącznie dziewięć chórów, na temat których KKK podaje, że do najwyższej hierarchii należą: cherubini, serafini oraz trony. Do pośredniej: państwa, księstwa i zwierzchności, natomiast do najniższej: mocarstwa, archaniołowie i aniołowie. Warto również zapamiętać, że Pismo Święte po imieniu wymienia tylko trzech aniołów. Są to archaniołowie: Michael (Któż jak Bóg?), Gabriel (moc Boża) i Rafael (lekarstwo Boże).


Najpotężniejszym i najpiękniejszym pomiędzy wszystkim aniołami jest św. Michał Archanioł. W niebie jest on księciem i wodzem wszystkich zastępów anielskich - który wysłużył sobie swoją „pozycję” rzucając się do walki z Lucyferem i zbuntowanymi aniołami w momencie wielkiej próby aniołów - natomiast na ziemi broni nasze duszę przed piekielnymi potęgami i jest obrońcą całego Kościoła.


MODLITWA DO ŚW. MICHAŁA ARCHANIOŁA

Święty Michale Archaniele!

Wspomagaj nas w walce, a przeciw niegodziwości i
zasadzką złego ducha bądź naszą obroną.
Oby go Bóg pogromić raczył.
Pokornie o to prosimy, a Ty wodzu zastępów niebieskich 
szatana i inne duchy złe, które na
zgubę dusz ludzkich po tym świecie krążą, 
mocą Bożą strąć do piekła.
Amen.

_________________________________________________________________________________

Od zawsze panowało przekonanie, które zostało potwierdzone w Katechizmie Kościoła Katolickiego, że Boża Opatrzność rządzi naszym światem za pośrednictwem aniołów, którzy (jak mawiał Orygenes) przewodniczą rzeczom widzialnym: ziemi, ogniowi, powietrzu, wodzie, tudzież gwiazdom niebieskim. Św. Tomasz (zwany również doktorem anielskim) uczy, że każda gwiazda, planeta, słońce czy inne – nawet największe ciało niebieskie ma swojego Anioła Stróża, który utrzymuje je w swoim biegu. Co więcej, aniołowie kierują również wszystkimi zjawiskami i siłami przyrody.

niedziela, 23 października 2016

"Księża są jak samoloty..."

        Księża są jak samoloty...bo gdy jeden z nich upadnie trąbią o tym wszystkie media. Milcząc jednak o tych, które ciągle latają. Co chwile docierają do nas informacje o księżach robiących, co tu dużo mówić, obrzydliwe rzeczy. Ci, którzy mają być czyści jak łza, wywołują łzy u innych.

       Oczywiście większość tych doniesień medialnych na ich temat to totalne bzdury, zwyczajne bajki, które powinny się znaleźć co najwyżej na bibliotecznych półkach oznaczonych "Since - fiction".

       Prawdą jednak jest, ze czasami księża nie mają nic na swoje usprawiedliwienie. Krzywdzą, ranią, zdradzają wiarę i innych ludzi, którym przysięgali służyć. Jedni publicznie starają się naprawić to co zniszczyli, inni nie mają nawet odrobiny wstydu.

        Wiele jest prawdy jest słowa księdza Tishnera, który powiedział, że nie zna nikogo kto straciłby wiarę przez komunistę, ale zna wielu, którzy stracili wiarę przez proboszcza. Osobiście znam wielu księży, sporo z nich uwielbiam są dla mnie autorytetami. Niektórych zwyczajnie po ludzku nie lubię, w niektórych przypadkach, aż wstyd podać im publicznie rękę . Ale w przypadku obu tych grup jest coś co ich łączy.

          Każdy ksiądz niezależnie jakim jest człowiekiem, ma moc której nie ma nikt inny. Na jego ciche westchnienie chleb zmienia się w Ciało Chrystusa, wino w Jego Krew. To właśnie księża, siedząc w półmroku słuchając najgorszych brudów Twojego życia ma moc, by w jednej chwili sprawić, że znikną. Nie ważne jaki jest, nie ważne co robi, ale od momentu namaszczenia rąk olejem Krzyżma Św. stały się one rękami Chrystusa.!

          To ogromna odpowiedzialność, może właśnie dlatego grzechy kapłanów, tak bardzo gorszą i bolą. Co prawda nie ma dla nich żadnego wytłumaczenia. To jednak warto, abyś zauważył, że są Oni na pierwszej linii frontu, a więc są bardziej narażeni na ataki wrogów, którzy nienawidzą ich świętych rąk.
 
           Księża oczywiście nie są idealni - nikt z nas nie jest - ale Pan Bóg potrafi się posługiwać nie doskonałymi narzędziami.
            Dlatego nie możemy zapominać o modlitwie za kapłanów!

          Musimy pamiętać, że ksiądz, jest przede wszystkim człowiekiem i może być grzesznikiem tak jak Ty czy ja.


Ale Jego kapłaństwo jest święte i warte aby 
zgiąć przed Nim kolano !!!












PS. Nie jest to mój autorski tekst, ale jest tak trafny, że musiałam go tutaj wstawić.

sobota, 22 października 2016

Bądź wytrwały!

Jezus odpowiedział swoim uczniom przypowieść o tym, że zawsze powinni modlić się i nie ustawać: W pewnym mieście żył sędzia, który Boga się nie bał i nie liczył się z ludźmi. W tym samym mieście żyła wdowa, która przychodziła do niego z prośbą: Obroń mnie przed moim przeciwnikiem. Przez pewien czas nie chciał; lecz potem rzekł do siebie: Chociaż Boga się nie boję ani z ludźmi się nie liczę, to jednak, ponieważ naprzykrza mi się ta wdowa, wezmę ją w obronę, żeby nie przychodziła bez końca i nie zadręczała mnie. I Pan dodał: Słuchajcie, co ten niesprawiedliwy sędzia mówi. A Bóg, czyż nie weźmie w obronę swoich wybranych, którzy dniem i nocą wołają do Niego, i czy będzie zwlekał w ich sprawie? Powiadam wam, że prędko weźmie ich w obronę. Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie? (Łk 18,1-8)


Bardzo jasny jest kontekst wypowiedzenia tych słów. Modlić się i nie ustawać. Nie odwrotnie. Trafnie powiedziane - uprzeć się i trwać można w wielu sprawach, jednakże tylko utrzymanie tej wyjątkowej więzi z Bogiem, jaką jest modlitwa, umożliwia utrzymanie w polu widzenia wartości i celu każdego człowieka - zbawienia. 

Ewangeliczna wdowa - uparta, starała się o pomoc w swojej sprawie przed sędzią. Nic dziwnego - szczególnie w tamtych czasach, która nie kojarzyła się tak jak nam w dziesiejszych czasach z mniej lub badziej dobraną osobą w czarnej todze, a był osobą dostępną dla każdego. Wdowa - kobieta tracąc męża traciła całe oparcie, była zdana na łaskę innych. Sędzia był własciwą osobą, do której mogła sie zgłosić.

Ten sędzia niewątpliwie nie był dobrym człowiekiem. Był na pewno świadomy swojej władzy. No bo skoro mówi, że Boga się nie boi [jaki tam Bóg? Tutaj ja rządzę!] Był chyba raczej pyszałkiem - otwarcie wskazywał, że nie liczy się z ludźmi. Więc nie dziwię się, że nie chciał jej pomóc - bo i po co? Co z tego by miał? Nic. Wdowa, jednak się nie poddała, z uporem maniaka, nie dawała mu spokoju. No to pan sędzia, chciał mieć święty spokój, problem z głowy, nie musieć się narażać na kolejne jej wizyty. Pomógł jej. W działaniu tego sędziego nie było chęci ulżenia drugiemu człowiekowi w trudnej sytuacji, miłosierdzia - a zwykłe wygodnictwo. 
Pan Bóg wcale takiego czowieka nie stawia za wzór, daje nam do myślenia: skoro on, człowiek leniwy, dokonał czegoś dobrego, to o ileż bardziej kochający i dobry będzie Bóg dla tych, którzy w Niego wierzą i mu ufają! Słaby człowiek w swoim egoizmie czyni coś dobrego - więc o ile więcej, z miłosierdziem i rozmysłem dokona Ten, który jest źródłem dobra!!

 Wielu uważa, że sędzia z tej historyjki to właśnie Bóg - taki i owaki. Nic bardziej mylnego. Człowiek może sobie Boga tak narysować, odmalować - będąc w absolutnym błędzie. Skrajamy sobie Boga na własną miarę, nieświadomie przenosząc na takiego boga wszystko, co w nas negatywne i czego nienawidzimy u ludzi władzy: pycha, arogacja, wygodnictwo, lenistwo, pogarda dla wszystkich naokoło. Albo ludzie twierdzą, że tak właśnie działa Bóg - a właściwie....to nie działa, kiedy nie reaguje jak złota rybka na zasadzie: mówisz - masz. Jest zły, bo nie spełnił mojej zachcianki! No jakże On mógł! 

Bóg w tym  tekście wzywa nas do przyjęcia postawy takiej właśnie wdowy. Tak, upartej, wytrwałej, nie ustającej - ale równocześnie pełnej ufnej wiary i nadziei, że Ten, do którego się zwraca - Bóg w Trójcy Świętej jedyny - wysłucha i zaradzi jej troskom nie z wygodnictwa i żeby mieć ją z głowy, ale z miłości, która się nie kończy, ani wobec tego człowieka ani żadnego innego. Czy Bóg nie weźmie w obronę swoich wybranych? Weźmie - tylko ci wybrani, czyli każdy z Nas, musi sobie to wybranie uświadomić, zaakceptować je i odpowiedzieć na nie. Bóg wzywa tutaj do wytrwałości - ale nie tylko w modlitwie, ale także w trwaniu przy wyborze Jego jako Tego, który prowadzi. 

Jezus Panem mojego życia!!!

Piękna i niezastąpiona modlitwa różańcowa!

Jak paciorki różańca przesuwają się chwile
nasze smutki, radości i blaski.
A ty Bogu je zanieś połączone w różaniec
święta Panno Maryjo, pełna łaski.

Nie wiem jak wy, ale do mnie dość często wracają te słowa dziecięcej piosenki. Chociaż, może ta pobożność maryjna nie była moją mocną stroną....no nie będę tego ukrywać...ale, aż tu nagle jakiś czas temu zaczęłam się starać modlić się za pomocą różańca, jak najczęściej,  no wiadomo nie odrazu cały, ale chociaż jedną dziesiątkę. 

O modlitwie różańcowej chciałam już napisać na początku października, bo jak każdy wiem, jest to miesiąc różańca - ale wyszło jak zwykle, że mamy już połowę miesiąca - ale to nic nie szkodzi. I tak warto. Chciałabym każdego z Was zachęcić do tej niesamowitej modlitwy  różańca. Wcale niekoniecznie do tego w kościele. Można spróbować samemu, własnymi słowami. Wystarczy tylko mała ściągawka z układem tajemnic - znak krzyża, i  voilà /włala/.  

Ty! Tak, dobrze myślisz mówię do Ciebie. Daj się porwać Bogu do pochylenia się nad tajemnicami właśnie tych smutków, radości i blasków. Spróbuj wszystkie te zbawcze historie świata odnieść do swojego życia, do wszystkiego co się w nim dzieje, kipi, przelewa, albo przeciwnie - leży sobie melancholijnie, jakby go nie było. Ale...jakie kolwiek by nie było, z czego kolwiek by to miało wynikać - BÓG JEST ODPOWIEDZIĄ! Nie to nie jest przesada. Gdyż dopóki nie spróbujesz, trdno sobie wyobrazić, ile dobra wlewa się w Twoje serce przy tym - niby bezmyślnym - przesuwaniu palców z paciorka na paciorek. To jednak  wtedy świat jakby zwalnia, tak jakby cichnie, nabiera właściwych barw, bardziej widocznie jest to, co nam często po prostu gdzieś umyka, na co brakuje czasu. To taki, można by powiedzieć oddech Twojego ducha w tym zabieganym świecie.

Dlatego nie zwlekaj już dłużej!  Bierz w ręce różaniec i DO DZIEŁA !!!


wtorek, 18 października 2016

List od Pana Boga do Ciebie....!

Moje dziecko...

Możesz mnie nie znać, ale Ja wiem o Tobie wszystko  [Psalm 139, 1]
Wiem kiedy siedzisz i kiedy wstajesz  [Psalm 139, 2]
Znam wszystkie Twoje drogi [Psalm 139,3]
Nawet wszystkie Twoje włosy na głowie są policzone [Mt 10,29-31]
We mnie żyjesz, poruszasz się i jesteś [Dz 17,28]
Znałem Cię zanim zostałeś poczęty [Jr 1,4-5]
Wybrałem Ciebie gdy planowałem stworzenie [Ef 1,11-12]
Nie byłeś pomyłką [Psalm 139,15]
Wszystkie Twoje dni są zapisane w mojej księdze [Psalm 139, 16]
Określiłem dokładnie czas Twojego urodzenia i miejsce zamieszkania [Dz 17, 26]
Jesteś cudownie stworzony [Psalm 139,34]
Ukształtowałem Cię w łonie Twojej matki [Psalm 139,13]
I byłem pomocny w dniu narodzin [Psalm 71,6]
Jestem fałszywie przedstawiany przez tych, którzy mnie nie znają [J 8, 41-44]
Nie jestem odległy i gniewny, jestem pełnią miłości [1 Jana 4, 16]
I całym sercem pragnę Cię tą miłością obdarzyć [1 Jana 3, 1]
Po prostu dlatego, że jesteś moim dzieckiem, a Ja - Twoim ojcem [1 Jana 3, 1]
Daję Ci więcej niż Twój ziemski ojciec mógłby Ci zapewnić [Mt 7, 11]
Bo jestem Ojcem doskonałym [Mt 5, 48]
Wszelkie dobro, jakie otrzymujesz, pochodzi z mojej ręki [Jk 1, 17]
Zaopatruję Cię i zaspokajam wszystkie Twoje potrzeby [Mt 6, 31-33]
Moim planem jest dać Ci dobrą przyszłość [Jr 29, 11]
Ponieważ kocham Cię miłością wieczną i nieskończoną [Jr 31, 3]
Moich myśli o Tobie jest więcej niż ziaren pisaku na brzegu morza [Psalm 139, 17-18]
I cieszę się z Tobą śpiewając z radości [So 3, 17]
Nigdy nie przestanę czynić Ci dobra [Jr 32, 40]
Gdyż jesteś moją drogocenną własnością [Wj 9, 5]
Z całego serca i z całej duszy chcę, byś mieszkał bezpiecznie [Jr 32, 41]
I pokazać Ci rzeczy wielkie i wspaniałe [Jr 33, 3]
Jeśli będzie mnie szukał z całego serca, znajdziesz mnie [Pwt 4, 29]
Rokoszuj się mną, a dam Ci to czego pragnie Twoje serce [Psalm 37, 4]
Bo to Ja daję Ci takie pragnienia [Flp 2, 13]
Jestem w stanie dać Ci o wiele więcej, niż możesz sobie wyobrazić [Ef 3, 20]
To we mnie znajdziesz największe wsparcie i zachętę [2 Tes 2, 16,17]
Jestem też Ojcem, który pociesza Cię we wszelkich twoich smutkach [2 Kor 1, 3-4]
Kiedy jesteś załamany, jestem blisko Ciebie [Psalm 34, 18]
Tak jak pasterz niosący owieczkę, trzymam Cię blisko mojego serca [Iz 40, 11]
Pewnego dnia otrę wszytskie łzy z Twoich oczu [Objawienie 21, 3-4]
I uwolnię od wszelkiego bólu, który znosiłeś na ziemi [Objawienie 21, 4]
Jestem Twoim Ojcem i kocham Cię dokładnie tak, jak kocham mojego syna, Jezusa [J 17, 23]
Bo w Jezusie objawiłem moją miłość do Ciebie [J 17, 26]
On jest wiernym odbiciem mnie samego [Hbr 1, 3]
Przyszedł by udowodnić, że jestem z Tobą, nie przeciwko Tobie [Rz 8, 31]
By powiedzieć Ci, że nie liczę Twoich grzechów [2 Kor 5, 18-19]
Jezus umarł żebyśmy - Ty i Ja - mogli zostać pojednani [2 Kor 5, 18-19]
Jego śmierć była najważniejszym wyrazem mojej miłości do Ciebie [1 J 4, 10]
Oddałem wszytsko co kochałem, by zdobyć Twoją miłość [Rz 8, 32]
Jeśli przyjmiesz dar mojego syna Jezusa, przyjmiesz mnie samego [1 J 2, 23]
I nic już nigdy nie oddzieli Cię od mojej miłości [Rz 8, 38-39]
Przyjdź do mnie, a wyprawię największą ucztę, jaką niebo kiedykolwiek widziało [Łk 15, 7]
Zawsze byłem Ojcem i zawsze Nim będę [Ef 3, 14-15]
Ale czy Ty..."chcesz być" moim dzieckiem? [J 1, 12-13]

Czekam na Ciebie... [Łk 15, 11-32]


Kocham Cię, Twój Tata
Bóg Wszechmogący....







piątek, 14 października 2016

Nie zatrzaskuj drzwi przed Bogiem...

" Tak nauczając, szedł przez miasta i wsie i odbywał swą podróż do Jerozolimy. Raz ktoś Go zapytał: Panie, czy tylko nieliczni będą zbawieni? On rzekł do nich: Usiłujcie wejść przez ciasne drzwi; gdyż wielu, powiadam wam, będzie chciało wejść, a nie będą mogli. Skoro Pan domu wstanie i zamknie drzwi, wówczas stojąc na dworze, zacznie kołatać w drzwi i wołać: Panie, otwórz nam! lecz On wam odpowie: Nie wiem, skąd jesteście. Wtedy zaczniecie mówic: Przecież jadaliśmy i pijaliśmy z Tobą, i na ulicach naszych nauczałeś. Lecz On rzecze: Powiadam wam, nie wiem, skąd jesteście. Odstąpcie ode Mnie wszyscy dopuszczający się niesprawiedliwości! Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów, gdy ujrzycie Abrahama, Izaaka i Jakuba, i wszystkich proroków  w królestwie Bożym, a siebie samych precz wyrzuconych. Przyjdą ze wschodu i zachodu, z północy i południa i siądą za stołem w królstwie Bożym. Tak oto są ostatni, którzy będą pierwszymi, i są pierwszymi, którzy będą ostatnimi." [Łk 13,22-30]


Dość logiczne jest to - Bóg ciągle i niezmiennie pragnie zbawienia człowieka, otwiera drzwi i zaprasza. Człowiek ma całe życie aby odpowiedzieć na to zaproszenie. Musi jednak sam podjąć co do tego decyzje oraz konsekwentnie ją realizować, Z jednej strony otworzyć przed Bogiem drzwi do swojego serduszka, a z drugiej samemu iść w tym kierunku, przez te "ciasne" drzwi. Wiemy oczywiście, że my jesteśmy tylko ludźmi; małymi, słabymi, a przede wszystkim grzesznymi, więc jasne jest to, że raz po raz, coś po drodze zepsujemy - no i dlatego mamy sakrament spowiedzi, aby wracać na tą ścieżkę, i znowu stawać przed Dobrym Ojcem w dzrwiach Jego Domu, do którego nas tak zaprasza.

Jednak kiedyś to nasze życie na Ziemi się zakończy - wtedy nastąpi sąd, który podsumuję wszystko, co oraz jak w życiu popełniliśmy. Czy więcej było tego otwierania Bogu drzwi do serca, prowadzenia Go do serc innych? Czy może raczej skupiliśmy się na trzaskaniu Bogu drzwiami przed nosem i szliśmy wszędzie, wszędzie, tylko nie tam, gdzie On był i nas zapraszał?

Wiecie co? Tak sobie myślę, jeżeli założymy, że jednak noo....nie wszystkich czeka zbawienie i niestety część ludzi sama skaże się na potępienie - że mogą to być tacy faryzeusze, którzy ( wiecie) pod maską bogobojnych i sprawiedliwych, tylko że zaglądając w ich głąb okazuję się, ze są zupełnie inni, skupiając się na detalach, ale nie wkładając w to wszystko żadnej treści. Tacy, w których usta ewangelista wkłada słowa: "Przecież jadaliśmy i pijaliśmy z Tobą, i na naszych ulicach nauczałeś".

Jezus wyraźnie, przecież mówi: "Powiadam wam, nie wiem, skąd jesteście. Odstąpcie ode Mnie wszyscy dopuszczający się niesprawiedliwości!" Nie wystarczą setki modlitw ( o ile to modlitwy takie jak w jakimś obrazku niedzielnym; robienie laurki sobie, tyle że zaczynając od słowa Boże... taka modlitwa to ŻADNA modlitwa. Przesłanie jest jasne - słowa i czyny one muszą ze sobą współgrać. Nie można, NIE wolno modlić się, chodzić na Mszę, a poza kościołem obgadywać, okradać innych czy zdradzać np. małżonka. Trzeba być jednoznacznym! Wtedy nasza postawa ma sens. Jeśli jest pełna sprzeczności....Czy wtedy coś w człowieku jest szczere i prawdziwe?? Jeśli tak, to która jego część? Mam wybrać? NIE. Wtedy wszystko jest udawane....

Ludzie, ktorzy skupiają się tylko na sprawach, wydających sie najważniejszymi - a tak naprawdę ani samo w sobie nie daje szczęście, tym bardziej nie jest aż takie ważne. Ludzie, którzy robią wszytsko, by będąc pierwszymi, znajdują sie na samym końcu. Gdzie już nic nie pozostanie, jak tylko...zaprzepaściwszy wszystko, co Bóg w życiu Nam oferował....







niedziela, 2 października 2016

"na poważnie..." - Aborcja

Kochani...

Dzisiaj chciałabym poruszyć bardzo ważny temat...temat, o którym ostatnio jest bardzo głośno. Mianowicie ABORCJA. Uważam, że na ten temat trzeba porozmawiać, ja już na ten temat się wypowiadałam na moim drugim blogu, dlatego też, aby nie pisać jeszcze raz tego samego, po prostu przekopiuje ten tekst z tamtego bloga (ewentualnie coś dodając dodatkowo).

_________________________________________________________________________________

Każde życie jest święte! Jest to prawda niepodważalna, a prawdy podważyć nie można, bez znaczenia na jaki temat ona jest. A to prawdą jest. Prawdą wynikającą z prawa moralnego, które każdy człowiek ma zakodowane w swoim sumieniu. Każda próba obalenia tego faktu jest manipulacją, a przede wszystkim kłamstwem.

Bezbronna istota, która nie ma drogi ucieczki jest zabijana w bestialski sposób i jest to dopuszczalne wg tych, co bronią zawzięcie godności człowieka (według nich godności człowieka). Jako argumenty podają prawo do decydowania o samej sobie, czyli matka niech decyduje o swoim ciele.

Obecna ustawa tak jak pisałam trochę wyżej zezwala na aborcję w trzech przypadkach:

1. WSKAZANIA MEDYCZNE

Życie matki jest ważniejsze niż życie dziecka? Oba życia mają tę samą wartość. Ratować życie matki, ale i ratować życie dziecka.
Przepraszam bardzo, ale co to znaczy "wrodzone wady ciężkie"???!!! A co to chory człowiek, to już nie ma prawa do życie? Ma takie samo jak zdrowy, bo też jest człowiekiem! Ale nie w Polsce można bezkarnie zabić nienarodzone dziecko, jeśli jest chore (dajmy na to, że na przykład) ma Zespół Downa. Nie daj Boże, jeśli się to nie zmieni, to dojdzie do tego, że w imię "poszanowania" i "zlitowania" dorosłych, którzy mają Zespół Downa też będzie można wybić! [przepraszam, może za bardzo się uniosłam, ale to jest tylko moje zdanie]


2. WYNIK GWAŁTU CZY KAZIRODZTWA

W tej kwestii tylko jedno mnie zastanawia. 
Czy to dziecko jest winne temu, że zostało poczęte w taki sposób? No bo mi się wydaje, że NIE. Niech ktoś mi da chociaż dwa argumenty, które wyjaśnią Dlaczego mamy skazywać na śmierć zdrowie dziecko tylko dlatego, że zostało poczęte w wyniku gwałtu? Czy ono nie ma prawa do życia? Jeśli już matka nie będzie chciała tego dziecka wychowywać, przecież może je po porodzie oddać do adopcji, a nie ZABIĆ!!! To samo dotyczy kazirodztwa ( owszem jest to okropna sprawa) jednak uważam, że to dziecko - podobnie jak w przypadku gwałtu ma prawo do życia, bo nie jest temu winne!

3. POWODY OSOBISTE  

Jeszcze innym powodem dla, których matki decydują się na aborcje ( lecz już niekoniecznie zgodnymi z prawem, ale jednak takie powody też są) 
Po prostu najbardziej kuriozalny powód, ażeby zabić swoje nienarodzone dziecko. Właściwie to wszystko mogłoby być powodem "osobistym", aczkolwiek tak naprawdę żadnego powodu NIE MA!
o co...matka jest za młoda?  Za przeproszeniem, pewnie dała dupy, a teraz "o jeju co teraz", "przecież jestem taka młoda", trzeba było wcześniej o tym myśleć! Ale nie egoizm powoduje, to...co powoduje.  Po prostu EGOIZM! Egoizm jest przyczyną aborcji.

5. PROBLEMY

Tylko ze względu problemów dziecko nie ma prawa się urodzić? To jest dopiero ludzki egoizm! [Boże Kochany, czy ty widzisz do czego zmierza ten świat?] Czy to jest wina tego maleństwa w łonie matki, że np. jego rodzice się nie dogadują? NIE!! Czy to jego wina, że matka...no nie wiem jest samotna  i dała tyłka chcąc poczuć się kochaną? Oczywiście, że NIE! To nie wina tego bezbronnego maluszka! Więc do cholery dajcie mu przyjść na świat. Pozwólcie mu decydować o sobie samym, a nie skazujcie go na śmierć, ze względu na swoje "widzi mi się"!!! 
_______________________________________________________________

Z przykrością stwierdzam, że tzw. instynkt macierzyński to rzecz wymarła w dzisiejszych czasach, tak samo jak dziewictwo (ale to temat na inny dzień) czy również jak poszanowanie dla drugiej osoby. Nie mówię oczywiście, że brakuje dojrzałych, świadomych kobiet, ale chodzi o to, że coraz mniej kobiet takich jest, co raz mniej kobiet "czuje", że jest kobietą i jakby nie patrzeć natura powołała ją do bycia matką.  

Czytałam gdzieś, że instynkt macierzyński powinien w jakimś stopniu pojawić się między 16 a 18 rokiem życia. Kiedy młoda kobieta wkracza w dorosłość, a tymczasem nie jedna kobieta, która skończyła już 20 lat nie wykazuje jakichkolwiek predyspozycji do bycia matką.

W tym właśnie momencie pojawia się brutalność dzisiejszych czasów, kiedy to kobieta nawołuje do aborcji!

Czy to jest normalne? Nie to zdecydowanie nie jest normalne, to jest paradoksalne!!

Dziecko, nawet jeżeli jeszcze w trakcie rozwoju prenatalnego, ma świadomość ,że matka to bezpieczeństwo, słyszy bicie serca,żyje w niej. Rozwija się, i ma jakiś tam kontakt , ze światem zewnętrznym. Nie ma oczywiście jeszcze wpojonego ,że to ,,matka" i nie odczuwa względem niej jakiejś więzi emocjonalnej , ale wie ,że to gdzie się znajduje i w kim , to rzecz bezpieczna w której nic złego mu nie grozi.



Żebyśmy zrozumieli to lepiej, to może wyobraźmy sobie taką sytuacje:

"Jest sobie maleństwo i właśnie wykształciły mu się rączki i nóżki, a sam ma jakieś niecałe 10 cm, a jego stópki mają niewiele ponad 1 cm"  On sobie jeszcze nie zdaje sprawy. Właśnie, a z czego? {wyobraziłeś to sobie?} Jeśli tak to bardzo dobrze :) Możemy przejść dalej.

Najczęstszym argumentem za aborcją jest to, że kobieta nosząca po swoim sercem dziecko jest osobą nieletnią/zgwałconą. A co za tym idzie? Nieświadomą.


Nikt nie twierdzi i nie wątpi, że gwałt na na kobiecie szczególnie nastolatce, to przeżycie, o którym najchętniej by się zapomniało, że po tym zostaje w psychice jakaś trauma. Ale dlaczego karać, życie które zostało tchnięte w tą kobietę przez ten niefortunny wypadek? Co ten kształtujący się w Niej nic nie świadomy człowieczek, jej zawinił? Czyżby on Ją zgwałcił? Nikt nie karze Jej go kochać. Pomyślałaby o ludziach, którzy pragnął dziecka. Możliwe, że Jej dziecka.

Ale wracając do tego 10 cm maleństwa.

"Pewnego dnia, kiedy przyjął już swoja dawkę składników odżywczych i nacieszył się swoimi malutkimi rączkami. Nagle , z siłą miliona atomów, przedzierając się przez wody płodowe , wpadają do jego małego lokum, do miejsca bezpieczeństwa , do jego centrum zaufania, wielkie zimne szczypce i rozrywają jego małe , bezbronne ciałko." {to też sobie wyobraź, wyobraź sobie przez co to dziecko przechodzi, tylko dlatego, że jakaś Pani miała kaprys, odebrać mu jego życie, nie miało nawet jak zaprotestować, widzisz to przed swoimi oczami?}
_______________________________________________________________

Aborcja jest wynikiem tego, że kobiety nie mają świadomości tego, że urodziły się by być matką. W ich życiu ważna jest praca, wykształcenie [nie mówię, że nie, ale nie jest to powód do aborcji], a dziecko? Po co? 

Przerażający jest fakt, że jeżeli taka kobieta czy też dziewczyna jeżeli zajdzie już w ciąże i jest już w zaawansowanej ciąży [dla niedoinformowanych aborcję wykonuje się nie tylko, w rozwoju embrionalnym ale i w trakcie trwania już  zaawansowanej ciąży] nie czuje nic. Dziecko kopie, rusza się - ono żyje! I prawdopodobnie ma już świadomość, że jest jego matką - słyszy Ją!





Wie co mówi, jak bije Jej serce, zna każdą Jej obawę i stan . Mimo tego wspaniałego stanu, dalej jest dla Niej zbędnym, że tak to ujmę "bagażem". 

W końcu to owoc grzechu, a nie jakieś tam życie, a w ogóle, to kolejna tylko zabawka do kolekcji -
wyrzućmy ją , jest nie na czasie. :/ [powstrzymajmy to biestialstwo!!] 

Wiele kobiet ,które wykonały aborcje jako młode kobiety, po paru latach bardzo tego żałuje, często już po aborcji zaczynają się kłopoty natury psychoemocjonalnej. Kobieta nagle uświadamia sobie ,że zabiła. Zabiła swoje dziecko. Co z tego ,że z przypadku, że z gwałtu. ale to było jej dziecko.
Często nie mogą sobie poradzić, z tym do końca życia. ALE WTEDY JUŻ JEST ZA PÓŹNO!!!!



 POMÓŻ POWSTRZYMAĆ ABORCJĘ:

Fundacja PRO - PRAWO DO ŻYCIA - KLIKNIJ!


W jaki sposób dokonuje się aborcji? - OBEJRZYJ!

Aborcja w I trymestrze - OBEJRZYJ!

Aborcja w II trymestrze - OBEJRZYJ!